Każdy, kto odwiedza mnie po raz pierwszy, widząc Dudusia wydaje okrzyk zdziwienia i, mam nadzieję, zachwytu. Wprawdzie na dźwięk dzwonka do drzwi Duduś na wszelki wypadek chowa się pod fotel, lecz ciekawość szybko bierze górę nad strachem (przepraszam, chciałam powiedzieć - ostrożnością) i pomalutku spod mebla wypełza coraz większy kawałek Dudusia. Kiedy już kot objawi się w całej okazałości, następuje ów pełen podziwu i zdumienia jęk.
Duduś to gigant. Podejrzewam, że jako mały kociak musiał usłyszeć o moim uwielbieniu dla urody bulterierów i tak pokierował swoim rozwojem, że wyrósł na jedynego w Polsce, a może i na świecie, kota rasy bulterier. Waży prawie dziesięć kilogramów, ma długi pysk i oczy w różowej oprawie, cokolwiek krzywe tylne nogi oraz, to już niezależnie od wymogów rasy, rozkosznego zeza.
Jego waga dotkliwie daje mi się we znaki nocą, ponieważ nie chce zrozumieć, że jest zbyt ciężki, aby spać w poprzek moich nóg. Kiedy próbuję go przesunąć na brzeg łóżka, gryzie mnie przez kołdrę w palce i z uporem maniaka wraca, żeby zaburzać mi krążenie. Ale za to jak grzeje!
Duduś jest ulubieńcem mężczyzn. Ochoczo prezentuje swoje psie zachowania, czym zjednuje ich sobie bez reszty. Kocha aportować zabawkę lub zwykłą kulkę z papieru i jest w tym sporcie niezmordowany. Na nic zdają się próby odwrócenia jego uwagi, bo przecież chciałoby się na przykład wypić z gościem kawę. Nic z tego. Duduś wymusza rzucanie, dopominając się o nie przeraźliwym miauczeniem.
Syjamska krew! Wprawdzie urodził się w przyblokowym ogródku i dzieciństwo spędził pod krzakiem, lecz są świadkowie, jakoby jego tatuś był kotem syjamskim, co potwierdza błękit oczu Dudusia oraz dźwięki, które z siebie wydobywa.
Wracając do zabawy w aportowanie, wykazuje w tej kwestii ogromną przedsiębiorczość. Oduczyłam się już zgniatać byle jak papier po maśle i wrzucać go do pojemnika ze śmieciami, gdyż natychmiast wydostawał z wiadra tę "piłkę" i dryblował w moją stronę, nie bacząc na fakt, że powleka resztkami tłuszczu całą podłogę. Teraz papierek starannie składam w kostkę i wsuwam do śmieci chyłkiem i bezszelestnie, aby nie zbudzić licha.
Duduś potrafi też bez trudu zwalić człowieka z nóg. Wystarczy, że znienacka postanowi się poprzymilać, a najchętniej robi to wtedy, gdy niosę kubek z herbatą. Dziewięć kilo z hakiem zderzające się niespodziewanie z moimi łydkami - i już jestem kobietą upadłą! Wielokrotne kolizje spowodowały, iż rozglądam się ze wzmożoną czujnością i wyruszam dopiero wtedy, gdy zlokalizuję miejsce pobytu Dudusia.
No i fikołki - proszę sobie wyobrazić, że umie robić fikołki! Mówię: "Dudusiu, zrób fikołka" w momencie, kiedy ociera się o moje stopy, i fajt!, fikołek wykonany. Ostatnio, z powodu nadmiernego przyrostu masy ciała (ze szczególnym uwzględnieniem okolic brzucha) nie wszystkie fikołki się udają. Ale wola i gotowość jest zawsze.
Dla młodocianych adeptów szkółki przedadopcyjnej, która co pewien czas otwiera podwoje w naszym domu, Duduś jest dobrym wujkiem. Jego Lordowska Wielkogabarytowość bawi się z kociętami w miarę delikatnie i z rzadka tylko słychać rozpaczliwe piski przyduszonych zbyt mocno maluchów. Inne koty oprotestowują tymczasowych lokatorów każdy na swój sposób, a dobroduszny wielkolud Dudi z entuzjazmem pucuje małe łepetyny i chętnie wypożycza ulubione piłeczki.
Łapy wykorzystuje bardzo zręcznie nie tylko do popychania piłki. Z miski z suchą karmą wygarnia na podłogę niewielką ilość ziarenek, po czym zbiera po jednym na ząb, rozgryza, połówkę zjada, a drugą wypluwa. Po jego posiłku całe otoczenie naczynia usłane jest przegryzionymi granulkami. Być może, starodawnym zwyczajem, zostawia dary dla dobrych duchów tego domostwa.
Oprócz wszystkich wyżej opisanych niezaprzeczalnych zalet, ten wspaniały kocur ma też jedną wadę. Ponieważ w młodości bardzo chorował (trzy razy w przeciągu dwóch tygodni, dzięki wielkiej ofiarności i umiejętnościom naszej pani doktor, został uratowany od śmierci), nabrał urazu do wizyt w lecznicy. Jazda w kontenerku kojarzy mu się jednoznacznie. Po dotarciu na miejsce i otwarciu budki oczom moim i lekarza ukazuje się zawsze coś na kształt nieco opasłej Wenus wynurzającej się z morskiej piany, wyprodukowanej przez ślinianki na skutek stresu. Błękitne oczy Dudusia patrzą na nas z wyrzutem, a rozdzierające miauki nie pozostawiają cienia wątpliwości, że został tu przytaszczony niesłusznie.
Odpukuję, Dudusiowe zdrowie, umieszczone w tym bezpiecznie dużym ciele, ma się ostatnio dobrze, więc do lecznicy jeździmy bardzo rzadko. I całe szczęście, gdyż obawiam się, że aby podnieść kontenerek szczelnie wypełniony Dudusiem, musiałabym teraz skorzystać z pomocy dźwigu. Na wszelki wypadek poproszę kogoś o sprawdzenie w internecie, gdzie ponoć można kupić wszystko, po ile "chodzą" te urządzenia.
A na razie, Dudusiu, bardzo cię proszę, bądź zdrów!
Artykuł napisała Maryla Weiss
=========================
Duduś to gigant. Podejrzewam, że jako mały kociak musiał usłyszeć o moim uwielbieniu dla urody bulterierów i tak pokierował swoim rozwojem, że wyrósł na jedynego w Polsce, a może i na świecie, kota rasy bulterier. Waży prawie dziesięć kilogramów, ma długi pysk i oczy w różowej oprawie, cokolwiek krzywe tylne nogi oraz, to już niezależnie od wymogów rasy, rozkosznego zeza.
Jego waga dotkliwie daje mi się we znaki nocą, ponieważ nie chce zrozumieć, że jest zbyt ciężki, aby spać w poprzek moich nóg. Kiedy próbuję go przesunąć na brzeg łóżka, gryzie mnie przez kołdrę w palce i z uporem maniaka wraca, żeby zaburzać mi krążenie. Ale za to jak grzeje!
Duduś jest ulubieńcem mężczyzn. Ochoczo prezentuje swoje psie zachowania, czym zjednuje ich sobie bez reszty. Kocha aportować zabawkę lub zwykłą kulkę z papieru i jest w tym sporcie niezmordowany. Na nic zdają się próby odwrócenia jego uwagi, bo przecież chciałoby się na przykład wypić z gościem kawę. Nic z tego. Duduś wymusza rzucanie, dopominając się o nie przeraźliwym miauczeniem.
Syjamska krew! Wprawdzie urodził się w przyblokowym ogródku i dzieciństwo spędził pod krzakiem, lecz są świadkowie, jakoby jego tatuś był kotem syjamskim, co potwierdza błękit oczu Dudusia oraz dźwięki, które z siebie wydobywa.
Wracając do zabawy w aportowanie, wykazuje w tej kwestii ogromną przedsiębiorczość. Oduczyłam się już zgniatać byle jak papier po maśle i wrzucać go do pojemnika ze śmieciami, gdyż natychmiast wydostawał z wiadra tę "piłkę" i dryblował w moją stronę, nie bacząc na fakt, że powleka resztkami tłuszczu całą podłogę. Teraz papierek starannie składam w kostkę i wsuwam do śmieci chyłkiem i bezszelestnie, aby nie zbudzić licha.
Duduś potrafi też bez trudu zwalić człowieka z nóg. Wystarczy, że znienacka postanowi się poprzymilać, a najchętniej robi to wtedy, gdy niosę kubek z herbatą. Dziewięć kilo z hakiem zderzające się niespodziewanie z moimi łydkami - i już jestem kobietą upadłą! Wielokrotne kolizje spowodowały, iż rozglądam się ze wzmożoną czujnością i wyruszam dopiero wtedy, gdy zlokalizuję miejsce pobytu Dudusia.
No i fikołki - proszę sobie wyobrazić, że umie robić fikołki! Mówię: "Dudusiu, zrób fikołka" w momencie, kiedy ociera się o moje stopy, i fajt!, fikołek wykonany. Ostatnio, z powodu nadmiernego przyrostu masy ciała (ze szczególnym uwzględnieniem okolic brzucha) nie wszystkie fikołki się udają. Ale wola i gotowość jest zawsze.
Dla młodocianych adeptów szkółki przedadopcyjnej, która co pewien czas otwiera podwoje w naszym domu, Duduś jest dobrym wujkiem. Jego Lordowska Wielkogabarytowość bawi się z kociętami w miarę delikatnie i z rzadka tylko słychać rozpaczliwe piski przyduszonych zbyt mocno maluchów. Inne koty oprotestowują tymczasowych lokatorów każdy na swój sposób, a dobroduszny wielkolud Dudi z entuzjazmem pucuje małe łepetyny i chętnie wypożycza ulubione piłeczki.
Łapy wykorzystuje bardzo zręcznie nie tylko do popychania piłki. Z miski z suchą karmą wygarnia na podłogę niewielką ilość ziarenek, po czym zbiera po jednym na ząb, rozgryza, połówkę zjada, a drugą wypluwa. Po jego posiłku całe otoczenie naczynia usłane jest przegryzionymi granulkami. Być może, starodawnym zwyczajem, zostawia dary dla dobrych duchów tego domostwa.
Oprócz wszystkich wyżej opisanych niezaprzeczalnych zalet, ten wspaniały kocur ma też jedną wadę. Ponieważ w młodości bardzo chorował (trzy razy w przeciągu dwóch tygodni, dzięki wielkiej ofiarności i umiejętnościom naszej pani doktor, został uratowany od śmierci), nabrał urazu do wizyt w lecznicy. Jazda w kontenerku kojarzy mu się jednoznacznie. Po dotarciu na miejsce i otwarciu budki oczom moim i lekarza ukazuje się zawsze coś na kształt nieco opasłej Wenus wynurzającej się z morskiej piany, wyprodukowanej przez ślinianki na skutek stresu. Błękitne oczy Dudusia patrzą na nas z wyrzutem, a rozdzierające miauki nie pozostawiają cienia wątpliwości, że został tu przytaszczony niesłusznie.
Odpukuję, Dudusiowe zdrowie, umieszczone w tym bezpiecznie dużym ciele, ma się ostatnio dobrze, więc do lecznicy jeździmy bardzo rzadko. I całe szczęście, gdyż obawiam się, że aby podnieść kontenerek szczelnie wypełniony Dudusiem, musiałabym teraz skorzystać z pomocy dźwigu. Na wszelki wypadek poproszę kogoś o sprawdzenie w internecie, gdzie ponoć można kupić wszystko, po ile "chodzą" te urządzenia.
A na razie, Dudusiu, bardzo cię proszę, bądź zdrów!
Artykuł napisała Maryla Weiss
=========================
Ależ przyjemnie się ten post czytało, nie da się ukryć że bardzo go kochasz :-) Na widok mojej Cassandry wszyscy zwykle robią wielkie oczy, że ona taka malutka i chudziutka. Czasami czuję się tak jakby mnie podejrzewali, że głodzę zwierzaka. Pytałam już nawet weterynarza czy jestem niedobrą kocią mamą ale on na uspokojenie odpowiedział, że Cassandra po prostu taka jest i choćbym próbowała ją tuczyć, raczej się nie zmieni ;-)
OdpowiedzUsuńMoje też są małe i takie w sam raz a Duduś to kot p.Maryli która napisała ten artykuł.Zaczęła od 2 kotów a teraz podobno ma kilkanaście - miały zostać na chwilę dopuki nie znajdzie im domu ale zostały na zawsze.
UsuńBoże i znowu to samo - nie dopuki tylko dopóki !!!!!
UsuńDOPÓKI
UsuńPiękny Duduś, kocham duże kotki, fajnie opowiedziane :-)
OdpowiedzUsuńA można prosić o więcej Maciusia ?
Jak zrobię trochę zdjęć to będzie więcej Maciusia :))
UsuńDuduś jest przecudny. Mój Bonifacy waży 8,5 kg, ale jest z tych dużych, czarnych kotów.
OdpowiedzUsuńDuduńcio jest cuuudo:)
Piękny jest i śmiesznie się zachowuje :)
UsuńCudownie piękny kot :))) Wielki tchórz - jak mój Eryczek - 7,5 kg - na dźwięk dzwonka zmyka do łazienki i zajmuje strategiczne miejsce na pralce :)
OdpowiedzUsuńHa ha - ale póżniej ciekawość jest silniejsza od niego :)
UsuńWspaniała, ciepła, zabawna i wzruszająca jednocześnie historia, do tego pięknie opowiedziana. Serdeczne pozdrowienia dla autorki bloga i pani Maryli :-)
OdpowiedzUsuńŚwietny tekst, śmiałam się przy Dudusiowych fikołkach. A tak w ogóle to piękny ten kocur! ;)
OdpowiedzUsuńNiezły z niego piesokot:)
UsuńOj kurcze, widać, ze wenę miała :) Tak gładko się tekst czytało i tak przyjemnie, że nawet pół linijki nie opuściłam.
OdpowiedzUsuńDuduś jest kolejnym w takim razie kotem który umie aportować.. jak jak bym chciała żeby którykolwiek z moich to robił ;(
Moje niestety nie aportują :)
UsuńMoje też ważą po 10 kg więc wiem o czym mowa;-)
OdpowiedzUsuńHa ha - to dopiero słodki ciężar :)
UsuńJa wydalam okrzyk zachwytu na widok zdjecia! Najprawdziwsze cudo!
OdpowiedzUsuńCudo - faktycznie :)))))
UsuńCudownyyy!
OdpowiedzUsuńSuuuuper kot
UsuńDudu is beautiful! Our Moosey is the same way when it comes to visitors. Cautious at first, and then overcome by curiosity. :)
OdpowiedzUsuńMy cats are the same
UsuńJaki cudny! Z wyglądu to on mi bardziej ragdolla nawet przypomina, niż syjama ;)
OdpowiedzUsuńMoże i tak ale jest boski:)
UsuńDudu is an awesome cat!!!!
OdpowiedzUsuńRight ? - greet
Usuńale fajny Duduś :D
OdpowiedzUsuńciekawy post :)
pozdrawiam
Duduś to jest GOŚĆ
UsuńDobrze, że się poprawiłaś we wstępie ze swego pożałowania i bury godnego stwierdzenia :) Koty nie znają pojęcia strachu i przed niczym i nikim nie uciekają... ekhm... co najwyżej z godnością wycofują się na z góry upatrzone pozycje :)))))))
OdpowiedzUsuńNo tak tak - zwracam honor:)
Usuń