Historia kotki Jagusi daje do myślenia. Opowiada o strachu kota,
który zgubił się w wielkim mieście, ale również o wytrwałości i
determinacji ludzi, którzy nie zaprzestali poszukiwań swojej pupilki. Ta
historia kończy się dobrze - dzięki niezwykłemu zbiegowi okoliczności
Jagusia wróciła do swych opiekunów i kociego braciszka. Niestety nie
każda kocia zguba może liczyć na taki cud.
Opowiadają: Dorota Dziurkowska (opiekunka Jagusi) oraz Agata Gąsiorowska (wolontariuszka Fundacji Kocie Życie).
Część I - Historia Jagusi - Dorota Dziurkowska
Jagusia urodziła się zaraz po świętach Wielkanocnych 2009r. w domu mojej babci. Początkowo zainteresowałam się jej bratem - białym kociaczkiem. Jednak, gdy ujrzałam wśród gromadki czarno-białych kotów to trzykolorowe maleństwo, stwierdziłam, że nie mogę jej zignorować. Także do domu zabrałam dwa maluchy.
Ze względu na jej urodę nazwaliśmy ją 'Jaga' - od Baby Jagi. Z czasem okazało się, że imię to pasuje również do jej charakteru. Kocica ta zawsze była złośliwa, była dużą indywidualistką, zawsze w centrum uwagi. Jej brat Balbin, choć znacznie większy, zawsze stał w jej cieniu. Była bardzo uparta. Ale w całej tej złośliwości była jednocześnie bardzo urocza. Jak zamiauczała i spojrzała tymi swoimi wielkimi oczętami to wszystko było jej wybaczane. Wszyscy mówili, że jest piękna i zachowywała się jak panna, jak damulka. Bardzo lubiła czystość. Na jej ewidentne życzenie trzeba było kuwetę czyścić trzy razy dziennie. Gdy stan czystości w kuwecie nie był według Jagusi wystarczająco dobry, to siadała obok kuwety i czekała aż ktoś ją wyczyści. Czasem posuwała się dalej - załatwiała się w wybranych przez siebie miejscach (dywanik w łazience, dywanik w przedpokoju, kołdra na moim łóżku)
Jaga zawsze była bardzo towarzyska, nie lubiła siedzieć w pokoju sama, zawsze szła tam gdzie ktoś przebywał. Niezwykle dbała o Balbina - często go myła, przez co on sam nie do końca potrafił dbać o higienę. Lubili się razem bawić: ganiali po całym mieszkaniu, skakali na siebie, a nawet gryźli, ale widać było, że to zabawa. Sama Jagusia miała hopla na punkcie kilku rzeczy - kochała wszystko co szeleszczące. Wystarczyło zwinąć papierek czy woreczek foliowy a jej oczy zaczynały błyszczeć a uszy sterczeć nasłuchując skąd dochodzi dźwięk. Od razu się zjawiała pod nogami i czekała aż ktoś jej to rzuci, a następnie przynosiła zabawkę, by rzucać dalej. Szczególnie lubiła bawić się guzikiem od pościeli, za którym latała po całym domu.
Gunia, jak każdy kot, lubiła przesiadywać na oknie. Nigdy nie zostawialiśmy jej na nim samej. Nigdy nie otwieraliśmy okna na oścież bez nadzoru. Jednak przy zamkniętych oknach nie da się normalnie żyć, dlatego też uchylaliśmy je, a klamki związywaliśmy sznurkami. Szpara była na tyle mała, że kot nawet głowy nie był w stanie przecisnąć. Któregoś paskudnego dnia, a raczej późnego wieczoru (była okropna ulewa, pełnia lata, 23 lipca 2010) widocznie jedno z okien było za luźno zawiązane, bo Jagusia zdołała się przez nie przecisnąć. Rodzice siedzący w innym pokoju nawet nie zauważyli zniknięcia kotki. W tym czasie ja i mój brat byliśmy poza domem. Wróciliśmy bardzo późno i od razu się zaniepokoiliśmy, gdyż w przedpokoju witał nas tylko Balbin (zawsze jak ktoś wchodził do domu to oba kociaki zrywały się i przychodziły do przedpokoju). Przeszukaliśmy szybko mieszkanie, ale nie było Jagusi. Od razu poszliśmy na klatkę schodową, gdyż mogło się zdarzyć, że Gunia przemknęła między nogami, gdy otwieraliśmy drzwi. W budynku jednak też jej nie było. Mimo okropnej ulewy wyszliśmy na dwór. Chodziliśmy wokół budynku świecąc latarką. Szukaliśmy pod samochodami, pod krzewami, na drzewach, pod wszystkim, pod czym mogłaby się schować przed deszczem. Nie odnaleźliśmy jej…
Poszukiwania wznowiliśmy rano i ponawialiśmy je kilka razy dziennie (przede wszystkim bardzo wczesnym rankiem, po zmierzchu i późnym wieczorem, w ciągu dnia oczywiście też). Teren poszukiwań sukcesywnie zwiększaliśmy, chodziliśmy i wołaliśmy ją, sprawdzaliśmy piwnice w naszym bloku i sąsiednich budynkach. Pytaliśmy ludzi - dzieci, które całe dnie biegały po podwórku, biedaków, którzy wałęsali się pod blokami, panie, które dokarmiają koty na osiedlu. Pokazywaliśmy im zdjęcia Jagusi, ale ich reakcje były podobne - nie widzieli takiego kota. Wydrukowaliśmy mnóstwo ogłoszeń z kolorowymi zdjęciami Jagi i rysopisem i rozwieszaliśmy na bramach w okolicy, na sklepach, na słupach, na tablicach ogłoszeniowych, w schronisku i w okolicznych i tych dalszych ale całodobowych lecznicach dla zwierząt. Od razu zamieściliśmy kilkanaście ogłoszeń w Internecie. Jeździliśmy do schroniska - mieliśmy nadzieję, że ktoś ją znalazł i oddał, chociażby dlatego, że potrafiła się złośliwie załatwić na łóżko. Sami szukaliśmy też ogłoszeń wystawianych przez ludzi, którzy znaleźli koty. Bardzo intensywne poszukiwania trwały przez dwa miesiące. Potem je ograniczyliśmy, bo przecież wszystko wokół domu było już wielokrotnie sprawdzone.
Dostawaliśmy co jakiś czas maile i telefony. Czasem po prostu ktoś chciał nas wesprzeć i powiedzieć, żebyśmy się nie poddawali. Zdarzyło się, że ktoś miał kota, który jest podobny. Pytał czy w takim razie chciałabym go przygarnąć, skoro tak bardzo przypomina Jagę. Długo tłumaczyłam, że szukam kota, który mi zaginał, a nie po prostu kota, który spełni rysopis w pewnym stopniu. Cóż, ów człowiek chyba nie zrozumiał… Raz myśleliśmy, że ktoś ją rzeczywiście znalazł. Zgadzał się rysopis i lokalizacja. Jednak okazało się, że to nie Jagusia, ale rzeczywiście bardzo podobny kociak.
Z czasem zaczęliśmy wątpić w odnalezienie Jagusi. Podejrzewaliśmy, że nie przeżyła na wolności, albo, że ktoś ją przygarnął i nie chce bądź nie widzi potrzeby szukania właścicieli. Na szczęście stało się tak jak się stało i wolontariuszka Kociego Życia skontaktowała się z nami informując o szczęśliwym znalezieniu.
Część II - Znaleziona kotka - Agata Gąsiorowska
O Jagusi dowiedziałam się w połowie listopada 2010, oczywiście nie wiedząc, jak się nazywa. Mój Sebastian przyszedł z pracy z informacją, że do warsztatów koło centrum handlowego Magnolia przybłąkała się jakiś czas temu ładna i dość oswojona kotka-trikolorka, i że na pewno komuś zaginęła. Kilka dni później Sebastian pojechał porozmawiać o kotce, dowiedzieć się szczegółów i porobić zdjęcia. Chcieliśmy szukać jej właścicieli, albo przynajmniej zająć się nią, wysterylizować jeśli trzeba, i szukać nowego domu.
Okazało się, że Jagusia przybłąkała się w lecie, że na początku była bardzo nieufna, ale szybko się przyzwyczaiła i zaczęła podchodzić do pracowników warsztatów, a szczególnie upodobała sobie pana, który ją karmił. Dowiedzieliśmy się też, że w międzyczasie przygarnęła ją do siebie karmicielka z Gądowa, pani Ania, ale Jagusi nie podobało się w piwnicy z innymi kotami tak bardzo, że rozmontowała zabezpieczenie okienka (już miała w tym doświadczenie :D), uciekła i wróciła do warsztatu. Nie mieliśmy pomysłu co z nią na razie zrobić, oprócz zamieszczenia informacji i zdjęć na stronie Fundacji, bo jeden z naszych kotów niedawno był poważnie chory, a do tego nie lubi obecności obcych dorosłych zwierząt. Wzięcie jej do naszego mieszkania było więc problemem. Ale przecież chcieliśmy pomóc.
W międzyczasie nastała prawdziwa zima, mróz do ponad -20o C w nocy, nie mniejszy w dzień, spadło dużo śniegu. Budka postawiona dla Jagusi przy warsztacie przestała się sprawdzać. Zdecydowaliśmy że skoro nie możemy wziąć jej do domu, to przygotujemy klatkę w naszej piwnicy. Jeśli po przeglądzie u weterynarza okaże się, że kotka potrzebuje sterylizacji wykonamy zabieg i przetrzymamy ją u siebie, aż nie znajdziemy nowego domu… I tak Gunia trafiła najpierw do piwnicy, a potem, za zgodą naszych sąsiadów, na wydzielony korytarz pod drzwiami mieszkania. Niestety, bardzo nie podobało się jej zamknięcie z dala od ludzi, więc dawała straszliwe popisy wycia nocnego, i czy mi się to podobało czy nie, musiałam zabrać klatkę do domu wyłączając z użytku jeden pokój, w którym owa klatka stanęła. W ten sposób oprócz jednego kota wyjącego miałam też trzy złe i warczące rezydentki, i ogólną sytuację podenerwowania… Jakoś żadne z nas nie pomyślało w tym zamieszaniu, żeby szukać na Internecie ogłoszeń kotów zagubionych, bo skoro była w warsztacie już kilka miesięcy…
Wszystko odmieniło się w piątek, 3 grudnia 2010. Na forum miau.pl pojawiło się zdjęcie Jagusi zrobione jeszcze przez panią Anię, i zostało skojarzone ze zdjęciami Jagusi umieszczonymi na Forum Kociego Życia. Parę godzin później Natalia z forum miau.pl napisała, że widziała ogłoszenia o poszukiwanym bardzo podobnym kocie, który zaginął pod koniec lipca w okolicach placu Strzegomskiego we Wrocławiu. Zgadzał się czas, miejsce, plamki na pyszczku kota - więc zadzwoniłam pod wskazany numer z ogłsozenia…
Część III - Powrót do domu - Dorota Dziurkowska
Wieść o kotce była dla nas niesamowitym zaskoczeniem. Niedowierzaliśmy. Po przyjeździe pod wskazany adres nie było wątpliwości, że to nasza Jaga. Jednocześnie strasznie się baliśmy, że jeśli to ona, to nas nie rozpozna, że tak przyzwyczaiła się do życia na wolności, że powrót do mieszkania będzie dla niej strasznym dyskomfortem. Nie jest tak. Co prawda nie 'rzuciła się nam w ramiona' na powitanie, ale zdajemy sobie sprawę z tego, że była zagubiona w sytuacji. Gdy wprowadziliśmy ją do domu to orientacyjnie przeszła się po wszystkich pomieszczeniach. Chyba poczuła gdzie jest, bo od razu zaczęła zachowywać się bardzo pewnie i swobodnie. Ciągle pilnowała miski, miała wielki apetyt. Jedynie sytuacja między kotami początkowo nie była tak świetna. Balbin nie rozpoznawał Jagusi, a ona ignorowała go. Gdy podchodził ona po prostu odchodziła nie rzucając nawet na niego okiem. Po dwóch dniach wszystko się zmieniło. Zaczęli ze sobą przebywać, bawić się, a nawet myć wzajemnie. Świat wracał do normy.
Jagusia niewiele się zmieniła po całej tej historii. Fizycznie jest troszkę większa, ale nie wiele, w sumie tyle ile młody kot może urosnąć w ciągu 4 miesięcy. Sierść już nie jest taka czysta, ale to kwestia czasu i zaangażowania jej i Balbina. Kotka jest teraz jeszcze bardziej towarzyska i przymilna. Uwielbia jak się ją głaszcze. Nadal kocha bawić się papierkami, guzikami i piłeczkami, ale już nie aportuje. Zapomniała, ale myślę, że sobie przypomni. I póki co nie załatwia się poza kuwetą.
Część IV - Epilog - Agata Gąsiorowska
Historia Jagusi pokazuje, że zaginiony kot może odnaleźć się nawet po długich miesiącach, i że nie należy się poddawać w jego poszukiwaniach. Oczywiście najlepiej by było w ogóle nie dopuścić do takiej sytuacji, i jest na to jeden skuteczny sposób - zabezpieczenie siatką okien i balkonu, tak, abyśmy mogli cieszyć się świeżym powietrzem i nie musieli martwić się o zaginione zwierzaki. Rodzina Jagusi dostała już swoją nauczkę i obiecali, że okna zabezpieczą.
Jeśli jednak kot już Ci zaginął, możesz zrobić kilka rzeczy, które przybliżą Cię do happy endu takiego jak w tej historii:
wydrukuj i rozwieś w okolicy ogłoszenia, najlepiej z kolorowym zdjęciem kota. Zamieść na nich swój numer telefonu. Zanieś ogłoszenie do okolicznych gabinetów weterynaryjnych i sklepów zoologicznych - tam gdzie bywają ludzie zajmujący się zwierzętami,
umieść ogłoszenie ze zdjęciami na tak wielu portalach i forach internetowych jak tylko jest to możliwe; dbaj, aby ogłoszenie było aktualne, sam też przeglądaj ogłoszenia o kotach znalezionych i fora dla kociarzy,
szukaj - codziennie po zmroku lub bardzo wczesnym rankiem chodź wokół domu, nawołuj kota, weź ze sobą jakiś przysmak lub zabawkę na dźwięk której kot zawsze przybiegał. Zwierzak na pewno jest przerażony, jeśli będzie wkoło hałas i wielu obcych ludzi, nie wyjdzie ze swojej kryjówki. Pamiętaj też, że kot mógł przebyć dalszą drogę, niż Ci się wydaje - w tej historii było to ponad 800 metrów w linii prostej, a znamy koty, które przemierzały nawet kilkanaście kilometrów,
rozmawiaj z sąsiadami, osobami dokarmiającymi koty, a przede wszystkim z dziećmi. Dzieci dużo wiedzą, kręcą się po podwórku, mają czas i chęci, żeby dostrzec pewne rzeczy, które umykają dorosłym,
co kilka dni jedź do schroniska, zostaw tam swoje ogłoszenie i kontaktowy telefon, zobacz, czy w którejś z klatek nie siedzi Twój pupil,
nie poddawaj się - Jagusia odnalazła się po czterech miesiącach w dużej mierze dzięki wytrwałości jej właścicieli, którzy dbali o to, by w wielu miejscach w Internecie były jej zdjęcia.
Nie do wiary, ze po tak dlugim czasie kociczka sie w koncu znalazla. Niektorym potrzebna dopiero taka bolesna nauczka, zeby zaczeli zabezpieczac okna i balkony. Mam nadzieje, ze ta ucieczka czegos ich nauczy.
OdpowiedzUsuńJa też mam nauczkę. Juz pisałam o ucieczce Cebuli. Na szczęście po paru dniach wrócił sam do domu. Ale jakbym zabezpieczyła balkon to by do tego nie doszło :)
UsuńCzyli, jak rozumiem, Grażynko, juz zabezpieczyłaś balkon? Super!
UsuńW kwietniu - teraz nie ma takiej potrzeby- jest zima - balkon zamknięty :)
UsuńPiękna historia :) to tak jak z Rysiem, kotem mojej siostry, odnalazł się po roku. Ale już został u nowego właściciela, bo nowy pan go bardzo pokochał :) A siostra zachowała prawo do odwiedzin, pisałam o tym tu : http://www.naszekociki.blogspot.nl/2013/10/historia-jednej-znajomosci.html
OdpowiedzUsuńNo właśnie - dobrze że się dobrze skończyło w obu wypadkach :)
UsuńMiło się czyta takie dobre wieści. Moja koleżanka odnalazła swoją kotkę po 8 miesiącach w schronisku! Prawdopodobnie ktoś ją znalazł i trzymał i chyba uciekła lub zginęła i trafiła do schroniska.
OdpowiedzUsuńFajnie - widać że dużo jest podobnych historii z dobrym zakończeniem :)
UsuńWzruszająca historia...
OdpowiedzUsuńBardzo :) na szczęście z dobrym zakończeniem :)
UsuńPrzepiekne zakończenie takiej strasznej historii.
OdpowiedzUsuńBardzo dobrze ,że o tym napisałaś...
Bo to może spotkać też nas i warto się zabezpieczyć :)
UsuńWspaniałe zakończenie.
OdpowiedzUsuńW przypadku posiadania kota/kotów bardzo ważne jest odpowiednie podejście do stworzenia mieszkania bezpiecznym dla naszych futrzaków. Szczególnie gdy mieszka się na wysokim piętrze. Ja mam specjalne dodatkowe drzwi balkonowe zrobione z gęstej mocnej siatki, a na sam balkon koty nie wychodzą. Okien nigdy nie otwieramy przy kotach - ale jeśli już to tylko uchylamy na taką szerokość, aby moje spaśluchy nie zdołały się przez nie przecisnąć i tylko gdy jest ktoś w domu. Dodatkowo wyminęliśmy płytę grzewczą na taką z zabezpieczaniami przed włączeniem dla dzieci hihi - póki co sprawdza się idealnie ;-)
Świetnie się zabezpieczyłaś - super :)
UsuńAle piękna historia! Ja też się gdzieś zapodziałam i właściciele mnie szukali przez trzy dni, ale zrobiłam im taką małą próbę, czy mnie kochają i wróciłam do domciu :)
OdpowiedzUsuń--> http://dwaogony.blog.pl/
Dobrze że wróciłaś :)
UsuńFajnego masz bloga - będę obserwować :)
Niesamowita historia!
OdpowiedzUsuńI piękne zakończenie :)
UsuńCiesze sie z tego happy endu.
OdpowiedzUsuńGdy zaginela nasz kotka, od razu zrobilismy ogloszenia, rozwiesilismy na slupach.
I reakcja tez byla szybka.zadzwonila do nas pani z domu opieki(jakies 300 metrow od naszego domu), ze podopieczne pochowaly w ogrodzie, kota, podobnego do naszej Peppinki. Okazalo sie, ze to niestety byla nasza kociczka, ze ogladal ja nawet lekarz, ktory stwierdzil, ze zostala otruta:( Te starsze panie zrobily jej prawdziwy pogrzeb, zbieraly platki roz,ktorymi ja posypaly . To bylo niesamowite..
Ojej - to bardzo smutna historia - przykro mi :)
UsuńNie chcę nawet myśleć o tym, że Venus mogłoby się przydarzyć coś takiego...
OdpowiedzUsuńale dobrze się czyta o szczęśliwym Happy end'dzie Jagusi...
Wszystkiego dobrego w Nowym Roku ;-)))
Wszystkiego Dobrego - Szczęścia i Spełnienia Marzeń :)
Usuń