Wojciech Kilar je kochał. Jednak w ostatnich latach nie chciał już żadnego przygarnąć. Wiedział, że zwierzak go przeżyje, a nie chciał zostawiać go samego na świecie
Mimo to koty przychodziły do willi Kilara przy ul. Kościuszki w Katowicach. Codziennie dokarmiał nawet zwierzęta sąsiadów. Poza tym ich wizerunki były wszędzie wokoło - na obrazach (przy drzwiach do salonu wisiał portret czarnego kota na tle rzymskiego Koloseum), wyhaftowane na poduszkach leżących na sofie, jako figurki ustawione pomiędzy innymi bibelotami na biurku. Uważał, że koty mają osobowość. Krzysztof Zanussi, przyjaciel Kilara, mówił o nim, że sam ma naturę kota.
Szczególnie w ostatnich latach życia, gdy dom stał się jego azylem, który coraz rzadziej opuszczał. Wystarczały mu spacery po otaczającym dom ogrodzie.
Ogród i niedaleki park Kościuszki - dwie zielone oazy w sercu miasta - były zawsze zaskoczeniem dla tych gości Kilara, którzy przyjeżdżali do niego po raz pierwszy. A często byli to goście znamienici. Choćby Roman Polański, który lubił przyjeżdżać, żeby osobiście przedyskutować muzykę do kolejnego filmu. Jak przyznał kiedyś żartobliwie kompozytor, Polański był jedynym "terroryzującym" go reżyserem.
Drugim azylem Kilara był klasztor na Jasnej Górze. Przyjeżdżał tu już w czasie stanu wojennego, a potem, najczęściej w okolicy lipcowych urodzin, wielokrotnie zaszywał się, żeby pomedytować. W kościele często brzmiała jego muzyka. W domu miał zaś święty obraz, podarowany przez przeora paulinów, przed którym często się modlił.
Dopóki zdrowie mu pozwalało, jeździł wszędzie sam swoimi kolejnymi mercedesami. Ostatni miał rejestrację S1 Basia, na cześć jego ukochanej żony. Po raz pierwszy spotkał ją w katowickiej Akademii Muzycznej. To była miłość od pierwszego wejrzenia. Pobrali się jednak dopiero po 12 latach od pierwszego spotkania. Spędzili razem ponad 40 lat.
Wojciech Kilar spocznie na cmentarzu przy ul. Sienkiewicza w Katowicach, w tej samej alejce co Henryk Mikołaj Górecki. W sobotę zostanie pochowany obok ukochanej żony Barbary. Nagrobek od początku czekał na uzupełnienie o jego imię. Kilar często tam chodził. Głęboko wierzył w obcowanie świętych, rozmawiał ze zmarłą żoną. Teraz na zawsze będą już razem.
Niech Mu ziemia...
OdpowiedzUsuńMoj ulubiony kompozytor, piekny czlowiek.
OdpowiedzUsuńDo tego lubil gory i mawial, z jesli chcemy poznac prawdziwych przyjaciol, to wlasnie w gorach:)
Panie Wojciechu- mam nadzieje, ze kiedys Pana spotkam w "stepie szerokim"...
Na pewno :)
UsuńBo..."tego się nie robi kotu" :)
OdpowiedzUsuńNic dodać nic ująć.Pani Wisławy też już nie ma - szkoda :(
UsuńTo brzmi jak opowieść o bratniej mi duszy, kochał góry, koty i muzykę ....
OdpowiedzUsuńWspaniały człowiek :)
UsuńWspaniały człowiek. :(
OdpowiedzUsuńWielka szkoda,że taki miłośnik kotów odszedł...:-(
OdpowiedzUsuńWspaniały człowiek- szkoda, że nie ma Go już z nami :(
OdpowiedzUsuńSerdecznie dziękuję Ci za piękne wspomnienie wielkiego człowieka.Był wspaniałym muzykiem,często słucham Jego utworów i zdarza się,że wzruszam do łez.No ale ktoś kto kochał koty nie mógł pisac nijakich,pospolitych utworów. Może wraz z ukochana zoną biega teraz po łąkach za Tęczowym Mostem.
OdpowiedzUsuń