środa, 4 kwietnia 2012

Kolorowa Wielkanoc w Jajkowicach





To będzie nasza trzecia Wielkanoc”, liczy  Natasza Urbańska. Kalinka jest bardzo ciekawa świata i ładnie rysuje, więc razem pomalują pisanki. Albo zrobią wyklejanki, których jest mnóstwo w ćwiczeniach dla dwulatków. Janusz Józefowicz zastrzega, że też się w to malowanie włączy. W jego domu rodzinnym najbardziej emocjonującym momentem Wielkanocy było stukanie się jajkami. Chodziło o to, żeby wybrać takie, które się nie tłucze. Prócz tego ważna była technika uderzenia i sposób trzymania jajka. Mama gotowała ich kilkanaście w tak zwanym cebularzu, żeby nabrały ładnego koloru, potem zdrapywało się na nich przeróżne wzory. No i śmigus-dyngus! Jak komuś się dziś wydaje, że polewanie wiadrami w mieście jest totalnym zdziczeniem, to się myli, uważa Janusz. Na wsi lubelskiej, gdzie mieszkał jakiś czas, wrzucało się dziewczynę „w całym opakowaniu” do strumienia lub do korytka z wodą. I harce trwały od samego rana.

Pyszny żur od taty
Nie jest fanem ciast, nie czeka z niecierpliwością, aż na stół wjadą dorodne baby i kolorowe mazurki. „Jeśli chodzi o potrawy wielkanocne, to biała kiełbasa z chrzanem jest całkiem w porządku. Tylko to musi być chrzan domowej roboty, który aż wykręca na lewą stronę”, podkreśla. W domu Nataszy specjalistą od świątecznej kiełbasy zawsze był jej tata. Królował w kuchni i wszystkich z niej wyganiał, żeby zrobić swój mistrzowski żur z białą kiełbasą. Nigdzie lepszego jeszcze nie jadła. Czy w te święta sama zajmie się kuchnią? Ostatnie miesiące to była ciężka praca: najpierw kręcenie scen do „Bitwy warszawskiej”, potem wcieliła się w postać Julii w stukniętej komedii animowanej „Gnomeo i Julia”, równocześnie przygotowuje się do roli Poli Negri w wielkim muzyczno-filmowym widowisku przygotowywanym przez Janusza Józefowicza. Dlatego stery w kuchni chętnie przekaże innym. „Na pewno nasze mamy zarzucą nas specjałami świątecznymi. Mamy też wspaniałą nianię Galinę, sądzę, że we trzy świetnie sobie poradzą”, mówi Natasza.



Nalewki przygotuje Janusz. To jego konik: „W robienie nalewek wkładam całe swoje artystyczne serce i mam nadzieję, że pijąc je, to się czuje”. Z nalewkami wiąże się wiele przyjemności, pierwsza z nich to sam proces tworzenia nalewki, druga wielka przyjemność to dzielemie się nimi z przyjaciółmi i bliskimi. I na trzecim miejscu jest delektowanie się nimi. Sporządza je ze wszystkiego, co rośnie wokoło. Ostatnią zrobił z czarnego bzu, który rwał razem z Nataszą, z jabłek tartych  i własnych malin. Jest fantastyczna na artretyzm i reumatyzm, na który cierpi jego mama. Bogatą kolekcję zasiliły nalewki z głogu, bardzo dobre na serce, i z zielonych orzechów, doskonałe na sprawy żołądkowo-sercowe. Natasza mówi z dumą, że Janusz przyrządza też świetne wiśniówki i śliwowice w kilku rodzajach. Janusz: „Tworzenie nalewek wymaga czasami wielkiej cierpliwości. Zrobiłem na przykład fantastyczną dereniówkę, tylko czeka się na efekt trzy lata, więc dopiero w sierpniu tego roku będzie do spróbowania”.







2 komentarze: