sobota, 16 czerwca 2012

Miesiąc podrzutków



W pewien  wieczór przyjechałam do lecznicy z moim ubiegłorocznym znaleziskiem o imieniu Okruszka. Nie dość, że chuchro, to na dodatek alergiczne, więc bywamy na odczulaniu przynajmniej raz w tygodniu. Do przychodni wchodzi się z ulicy przez przeszklone drzwi, dalej jest korytarz i schody w górę - poczekalnia i gabinety mieszczą się na piętrze. Nieco zdziwił mnie widok sporej torby podróżnej porzuconej w korytarzu tuż przy wejściu, ale nie na tyle, by się nią bliżej zainteresować. Ktoś wyjął zwierzaka i zaniósł na rękach, pomyślałam.

Zajęłyśmy z Okruszką ostatnie wolne krzesło - przed nami zamierzały leczyć się trzy psy i jeden kot. Kiedy po ponad godzinie pakowałam moją kicię do kontenerka, a wszyscy poprzedzający nas pacjenci dawno opuścili lecznicę, na górę wdrapał się po schodach jamnik ciągnący na smyczy zasapanego starszego pana.

- Co to za torba tam stoi? - zapytał pan, a ja zmartwiałam. Nikt jej nie zabrał! Popędziłam na dół i rozsunęłam suwak. Torba cuchnęła straszliwie zastarzałym papierosowym dymem, a w środku inhalowały się tym fetorem dwie małe, przerażone koteczki. Wyglądały jak bliźniaczki więc nazwałam je Fiku i Miku. Pani weterynarz zgodziła się, by zostały w lecznicowej kociarni do czasu znalezienia im odpowiednich opiekunów.

Następnego dnia wybrałam się w odwiedziny do Fiku i Miku, żeby je nakarmić i wygłaskać. Niespodzianka - kocie dziewczynki oraz brzydko pachnąca torba zniknęły. Rano wparowała kobieta ("taka z Pragi" - określiła jej wygląd i zachowanie dyżurująca lekarka) i oznajmiła, że znajomy zostawił tu dla niej koty. Ponieważ prawidłowo opisała wygląd kociąt, że o torbie nie wspomnę, całość została jej wydana - nie wiem, czy z komentarzem, bo mnie przy tym nie było. A szkoda! Ja bym tych kociąt nie oddała. Od razu przyszło mi na myśl, że to jakieś małżeńskie przepychanki, że mąż pod nieobecność żony pozbył się niechcianych kotów, a potem - przyciśnięty do muru - zeznał, gdzie je porzucił. Do dziś kłębią mi się w głowie czarne scenariusze na temat dalszych losów tych malutkich podrzutków.

Nie minął tydzień gdy lecznica otrzymała kolejny prezent, tym razem w sporym kartonowym pudle. Znacznie hojniejszy, gdyż pudło zawierało trzy około siedmiomiesięczne kocury oraz list intencyjny. List wyjaśniał, że znalazczyni owej paki zatrzymała jedną czwartą jej zawartości, czyli jednego kota. Resztą chętnie się podzieli z ludzkością. Karton, szczelnie oklejony taśmą, znalazła przy śmietniku. Zauważyła go, bo się ruszał.

Z niemałym trudem, dzięki wspaniałej osobie (nie podam nazwiska, gdyż sobie tego nie życzy) udało się kocurki wyadoptować. Wszyscy odetchnęliśmy z ulgą, tylko po to, by za chwilę jęknąć ze zgrozy. Torba nałogowego palacza wróciła! Ta sama torba, lecz z innym wypełniaczem w postaci dwóch dorosłych, a nawet niemłodych kotów. Przepięknie i niebanalnie umaszczonych, lecz bardzo zaniedbanych, z wyłażącym, rozwarstwiającym się futrem.

Tak się złożyło, że odwiedziłam lecznicę tuż po zasiedleniu kociarni przez owe kolejne podrzutki. Patrząc na znienawidzoną, cuchnącą torbę, wiedziona przeczuciem uprosiłam lekarki, żeby nie oddawały kotów, jeśli nastąpi analogiczna do poprzedniej sytuacja. Oczywiście nastąpiła. Tym razem kobieta "z Pragi" zadzwoniła i wyżaliła się, że mąż (a jednak!) wyniósł koty do lecznicy, ale ona chce je zabrać, bo to jej koty, a chłopu nic do tego.

-- Nie ma tu żadnych kotów! - usłyszała. - Do zabrania jest tylko torba. Koty mają już nowych opiekunów.
Jeszcze nie mają, czekają na adopcję, taką najlepszą z najlepszych, dożywotnią. Gdyby wróciły do swego "domu", pan mąż, zrażony niepowodzeniem, z pewnością po raz kolejny nie wyniósłby ich do lecznicy, lecz zostawił gdzieś w parku, w odległej dzielnicy.
Kiedy szukacie domów dla znalezionych zwierzaków i zgłasza się małżeństwo lub kilkuosobowa rodzina, zawsze należy pilnować, by każdy z członków tej rodziny wyraził zgodę na zamieszkanie z kotem czy psem i zdeklarował się jako sympatyk czworonoga. W przeciwnym wypadku Wasz podopieczny ma dużą szansę, iż pewnego dnia, w torbie, w pudle lub na własnych łapach, zrozpaczony i bezradny, powiększy rzeszę bezdomnych zwierząt.

Tekst i foto: Maryla Weiss
Z ostatniej chwili: Dobra wiadomość - oba kocurki już znalazły fantastyczne domy. Mam nadzieję, że nigdy więcej nie zobaczą tej torby.

18 komentarzy:

  1. bardzo smutna historia, całe szczęście, że z dobrym zakończeniem...

    OdpowiedzUsuń
  2. zapraszam na zabawę u mnie pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. Ale historia....!
    Ludzie to mają pomysły...
    Dobrze ,że kocurki znalazły domy...

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja w ten sposób rok temu zyskałam piątego kota w domu - Walkera. Ktoś podrzucił go mojej przyjaciółce do ogródka (mieszka w mieście i ma mały ogródeczek przed domem). Ponieważ sama miała już kota i kilka psów, to nie bardzo mogła już znaleźć miejsce dla podrzutka. Na szczęście u mnie Walker (czyli owo rude kociątko), zyskał dom. W podobny sposób zyskałam psa - ktoś wyrzucił go z samochodu w mojej miejscowości i biedaczek plątał się samotny, więc go przygarnęliśmy.
    To straszne, co też ludzie wyprawiają. Czy oni nie zdają sobie sprawy z tego, że to są żywe stworzenia, które się przywiązują, kochają i cierpią?
    Szkoda mi tych kotów, nie dość, że je inhalowano tym smrodem, to jeszcze raz po raz wywlekano z domu. Co za szczęście, że znalazły lepszych wlaścicieli.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ludzie są podli - ale też na szczęście dużo jest też ludzi dobrych - kochających zwierzęta i chętnych żeby im pomóc - np. takich jak Ty i wszystkich ktorzy wchodzą na tego bloga

      Usuń
  5. Smutne ale ze szczęśliwym zakończeniem. Tym razem, a co będzie następnym...eh ludzie..

    OdpowiedzUsuń
  6. Ale się zdenerwowałam. Nie napiszę czego życzę tym idiotom!

    OdpowiedzUsuń
  7. Nie rozumiem takich ludzi..... szkoda w tym wszystkim kocieków

    OdpowiedzUsuń
  8. Może ta Pani z Pragi powinna pozbyć się męża? Tylko niech nie pakuje go do sportowej torby ;) wystarczy wystawić mu torby za drzwi ;)

    OdpowiedzUsuń
  9. Przeraża mnie bezmyślność i sk...two ludzi. Jakiś taki dziwny tok myślenia: Nie utopię/zabiję kociąt ale podrzucę je w szczelnie zapakowanej torbie/reklamówce/worku koło śmietnika to może ktoś znajdzie. Ale sumienie mam czyste, bo przecież nie zabił(a)e". Arghhhh!!!!

    OdpowiedzUsuń