piątek, 29 czerwca 2012

Niespodzianki

 



Życie pełne jest niespodzianek - jakież to banalne powiedzenie i jakże prawdziwe. Ostatnimi czasy bezustannie coś mnie zaskakuje i co najważniejsze - pozytywnie. Obawiam się (raczej powinnam napisać - cieszę się), iż wszystkie te miłe niespodzianki zmuszą mnie do zweryfikowania mojego ogólnego "nastroszenia", wynikającego z nadmiernej ilości złych doświadczeń. Zarówno złe doświadczenia, jak miłe niespodzianki dotyczą, ma się rozumieć, relacji zwierzęco-ludzkich.
Pisałam już kiedyś o moich sąsiadach, że tylu ich w wielkim bloku, lecz w dokarmianiu kotów nikt mi nie pomaga. A ogólnie tacy mili w windzie, w przeważającej części życzliwi. Tylko jednej lokatorki zawsze trochę się bałam, bo łaziła po nocy (a ja to co robię?!), gadała do siebie, czasem nawet głośno złorzeczyła. Ona czyni to nadal, ale przynajmniej dwa razy w miesiącu czeka na mnie przy drzwiach piwnicy, by wręczyć mi w zawiązanej na sto supłów siateczce kilka saszetek lub puszek dla kotów. Ekstra dostaję jeszcze błogosławieństwo, a czasem jej osobiste uczestnictwo w karmieniu (piwniczniaki to niewdzięczne łotry, najczęściej na widok tej dobrodziejki dają nogę).
A taka pani Janina, znajoma mojej mamy. Przeżyła ponad sześćdziesiąt lat w całkowitej niesympatii do kotów, którą głosiła jak jakąś prawdę objawioną, czy ktoś jej chciał słuchać, czy nie. Na nic się zdały nasze wykłady o przydatności, wspaniałości, pożyteczności kotów - ona swoje wiedziała, i już.
Nie widziałyśmy się z pół roku. Byłam u niej niedawno, by oddać pożyczone przez mamę książki. O mały włos nie dostałam zawału. W salonie, na środku stołu przykrytego ręcznie wydzierganym, drogocennym obrusem leżało opasłe kocisko. Przednią łapę niedbale opierało na talerzu, ogon nurzał się w cukiernicy, a cała ta surrealistyczna sytuacja okraszona była monologiem pani Janiny, mającym na celu przekonanie mnie, MNIE!, że koty to takie fajne stworzenia. Dałam przekonać się bez trudu.
W podobny sposób zaskoczył mnie mąż mojej najlepszej przyjaciółki. Jest naukowcem, pracoholikiem i pedantem. Przez lata całe miałam wrażenie, że unosi się centymetr nad powierzchnią ziemi, zajęty ważnymi i mądrymi sprawami i jeśli już o coś potyka się na swej drodze, to w ostateczności o któreś z dzieci lub żonę.
Teraz potyka się o koty, sztuk trzy, i to nie tylko bezpośrednio, ale również z dużej odległości. Ponieważ głosi wiedzę w różnych, nieraz bardzo oddalonych od Polski rejonach świata i lwią część swego życia spędza w podróży, niekiedy musi zadowolić się wyłącznie możliwością kontaktu telefonicznego ze swymi ulubieńcami, via małżonka. Jeśli wyjeżdżając na lotnisko zauważy, że koty nie wróciły do domu, możecie być pewni, iż natychmiast po wylądowaniu, dajmy na to, w Singapurze, zadzwoni, aby spytać, czy przyszły już wszystkie i w jakiej są kondycji.
Przy okazji dodam, że koty te nie należą do wzoru cnót i doprowadzają do szału moją przyjaciółkę płynnym zaznaczaniem swych praw do mebli, zasłon i innych dóbr doczesnych. Kiedy zaczyna na nie krzyczeć, jej mąż (jak już wspomniałam, miłośnik porządku absolutnego) straszy ją: Nie nękaj kotów, bo poskarżę na ciebie Marylce!
Urzędnicy administracji mojego budynku wprawili mnie ostatnio nie tylko w zdumienie, ale wręcz w osłupienie. Od stu lat, za każdym razem, gdy udaję się w jakiejś, na ogół kociej sprawie, do paskudnego, okratowanego, budzącego niemiłe skojarzenia pawilonu mieszczącego tę instytucję, nogi miękną mi ze strachu, że natrafię na opór materii, którego nie skruszą ani prośby, ani groźby, ani tym bardziej zdrowy rozsądek (gdybym go miała).
Tak było kiedyś. Jeszcze przedwczoraj. Dziś, proszę Państwa, jest całkiem inaczej. Mamy tu Europę, albo może i Amerykę. Parę dni temu, jak zwykle z duszą na ramieniu, zapukałam do pokoju nr 7, gdzie trzy urzędujące osoby życzliwie(!) wysłuchały mojej petycji. W piwnicach będą wymieniane okna. Prosiłam o zrobienie w jednym z nich otworu, takiego samego jak w starej szybie. Liczyłam się z tym, że będę zmuszona walczyć niczym lwica, ale nawet nie zdążyłam się zjeżyć, nie mówiąc już o ryknięciu. Cała trójka, jak jeden mąż, zapewniła mnie, że to STANDARD, że w innych budynkach, gdzie mieszkają koty, już tak robili, nie ma sprawy. No szok.
Na razie się cieszę, lecz tak nie do końca. W kolejnym numerze KOTA doniosę, czy ta wspaniała niespodzianka, polegająca na zbieżności interesów kotów, lokatora i urzędu, przełożyła się na czyny.
Pozytywnie zaskoczona, dziarskim krokiem zmierzając w stronę domu, już z daleka zobaczyłam nielubianego sąsiada, dźwigającego w obu rękach wielkie siaty z zakupami. Trochę się skwasiłam, że będę musiała jechać windą z tym gburem, z tym ponurym niemotą, co to mija mnie od dziesięciu lat, nie kiwnąwszy nawet głową na powitanie. Zwolniłam kroku - niech sobie jedzie sam. Ale on również zwolnił. Postawił obie torby na chodniku, schylił się i coś podniósł. To był chleb. Duży kawałek chleba wyrzucony na ulicę. I on ten chleb przeniósł na trawnik, poszukał kawałka gołej ziemi pod drzewem, i tam pieczołowicie złożył swoje znalezisko, w miejscu dobrze widocznym dla ptaków.
I co? Wstyd mi. Gbur z takim szacunkiem dla chleba? I ptaki lubi? Sama będę mu się kłaniać, drzwi od windy też chętnie przytrzymam. Od razu inaczej patrzy się na świat, gdzie ludzie nie są tacy beznadziejni, jak nam się wydawało, a instytucje wyciągają do nas pomocną dłoń. Jest nieźle, a może będzie jeszcze lepiej? Mój optymizmie, trwaj!


Maryla Weiss  - Kociarz Roku 2010 ( autorka artykułu)



12 komentarzy:

  1. Przy okazji odwiedzin Twojego bloga, zapraszam do siebie na konkurs, który organizuje razem z Golden Rose. Do wygrania 3 zestawy kolorowych lakierów do paznokci. Zasady konkursu bardzo proste :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A może chociaż jakiś komentarz na temat artykułu ktory umieściłam a nie od razu zaproszenie na twojego bloga - ja bym się wstydziła - żenada

      Usuń
    2. Też tego nie cierpię. A Pani Weiss pisze dowcipnie, ja też bym się od razu przekonała do sąsiada, który jest opiekuńczy dla zwierząt. To dla mnie ważne, z miejsca zrażam się do ludzi, którzy nie lubią zwierząt. Pozdrawiam

      Usuń
    3. Ja też na to zwracam uwagę:)

      Usuń
  2. Świetnie opowiedziane :-)
    Jednak ludzie mogą się zmienić :-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Mój ojciec tak zawsze dokarmiał co się dało. A i ja był czas, że nosiłam torebce woreczek z suchą karmą:-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Możemy o sobie powiedzieć że chyba jesteśmy dobrymi ludzmi - kochamy zwierzęta

      Usuń
  4. Takie niespodzianki to i ja lubię :-)

    OdpowiedzUsuń
  5. Coś duzo tej Maryli ostatnio tutaj :))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ma fajne artykuły - pomyślałam że warto wstawić na bloga żeby inni przeczytali - to znana osoba - jest malarką,fotografikiem i kocha koty - zaczęła od 2 kotów a teraz ma 15

      Usuń