Kocia sztama
Aż ciężko uwierzyć, że historia ta wydarzyła się naprawdę. A jednak...
"Pani Maria z parteru była emerytowaną bibliotekarką i wielką
miłośniczką kotów. Jakoś czas temu na podwórku przylegającym do naszej
kamienicy zorganizowała dla nich coś w rodzaju kociej stołówki.
Początkowo nam to nie przeszkadzało, ale z czasem zaczęliśmy mieć dość
kłopotliwego sąsiedztwa. Spotkaliśmy się więc żeby o tym porozmawiać.
- Niebawem podwórko będzie wyglądać jak schronisko dla zwierzaków - odezwał się pan Tadek spod dwójki.
- To prawda - przytaknęła sąsiadka z drugiego pitra.
- Wstyd kogoś zaprosić w gości.
- A jeszcze niedawno było tutaj tak miło-westchnęłam.
MIELIŚMY DOŚĆ KŁOPOTLIWEGO MIAUCZĄCEGO SĄSIEDZTWA.
Rok wcześniej podwórko przy naszej kamienicy przeszło generalny remont.
Zaniedbany trawnik odświeżono, posadzono nowe drzewka, a wzdłuż
obsianych kwiatkami rabatek ustawiono dwie drewniane ławeczki. I było tu
naprawdę ładnie, prawie jak w parku, gdyby nie poobijane aluminiowe
miski porozstawiane po kątach. Rozzuchwalone bezpańskie koty od świtu
snuły się po podwórku i głośno miauczały, dopominając się o swoje. Z
tego powodu nawet w największy upał musieliśmy mieć zamknięte okna. A
kiedy siadałyśmy z sąsiadkami na ławce, żeby pogawędzić, zaraz zlatywały
się spragnione czułości kocięta i nadstawiały do głaskania swoje
zapchlone futerka.
- Trzeba wreszcie coś zrobić z tymi kotami - odezwała się młoda matka spod dwunastki.
- Przecież one nie są szczepione i pewnie roznoszą choroby.
- Może poprosić straż miejską, żeby zrobiła porządek z bezpańską czeredą? - rzucił ktoś.
Pomysł wszystkim się spodobał i wkrótce pod nasza kamienicą pojawili
się strażnicy. Kociaki zostały wyłapane do pobliskiego schroniska. I tak
sąsiedzki problem został rozwiązany. Kiedy po paru dniach spotkałam
panią Marię, oczom nie mogłam uwierzyć. Ta zawsze uśmiechnięta i
energiczna jak na swój wiek osoba wyglądała teraz jak cień człowieka.
Wtedy dotarło do mnie, co tak naprawdę zrobiliśmy. Pani Maria nie miała
nikogo bliskiego, a jej jedynymi przyjaciółmi były koty. Dzięki nim
czuła się potrzebna. Zabierając je, bardzo ją skrzywdziliśmy. Mijały
miesiące, sąsiadka nikła w oczach, a my udawaliśmy przed sobą, że nie
mamy z tym nic wspólnego. Nie wiem jak naprawdę czuli się pozostali
sąsiedzi, ale mnie męczyły wyrzuty sumienia.
,,Przecież mogliśmy jakoś pomóc pani Marii w zorganizowaniu opieki dla
kotów, a nie od razu się ich pozbywać " -gryzłam się .Kiedy chowając się
przed burzą pod jakimś daszkiem , zobaczyłam w kącie zmokniętego
kociaka odruchowo przykucnęłam. Maluch trzasł się z zimna i strachu, ale
pozwolił, bym wzięła go na ręce. Godzinę później zastukałam do
sąsiadki. Gdy uchyliła drzwi, uśmiechnęłam się niewinnie i powiedziałam:
- Pani Mario mam problem. Znalazłam to nieszczęście na ulicy i nie
wiem, co zrobić. Sąsiadka przez chwilę patrzyła na mnie smutno, potem
przeniosła wzrok na kociaka. W tym momencie jej oczy rozbłysły.
- Jeśli pani się nim zaopiekuje, zapłacę za jego utrzymanie - zaproponowałam.
- Ale nie może mieszkać na podwórku! Zgadza się pani? Starsza pani
kiwnęła głową i dyskretnie starła z policzka spływającą po nim łzę. Dziś
wielki rudy Bosman jest moim ulubieńcem. Wprawdzie nocuje u pani Marii,
ale że w domu mu się nudzi, całe dnie spędza na podwórku. Ma tam kilku
kumpli, którzy wpadają na podwieczorek...
Kiedy okazało się ze na nasze podwórko powróciły koty, zawarliśmy z
sąsiadami układ. Postanowiliśmy... opiekować się nimi wspólnie. Sąsiadka
z drugiego piętra kupiła im piękne miski, które wcale nie szpecą
terenu. Pan Tadek finansuje szczepienia, a młoda matka obróżki
przeciwpchelne. Ja wzięłam na siebie transport do lecznicy, która
podpisała z gminą umowę na sterylizację bezdomnych kotów. Pan Józek,
który dba o podwórko, zobowiązał się za niewielką dodatkową opłatą
sprzątać po naszych podopiecznych. A wszystkim kieruje pani Maria - znów
szczęśliwa i pełna energii, jakby dostała w prezencie nowe życie."
Żródło: Świat Kotów
Ech jak miło ,że jednak sąsiedzi się zorganizowali...
OdpowiedzUsuńFajna historia - aż miło :)
UsuńWszystko dobre, co dobrze sie konczy, w tym przypadku i wilk byl syty, i owca pozostala cala.
OdpowiedzUsuń(ale mnie na przyslowia wzielo!)
To prawda - z przyjemnością się czyta takie historie :)
UsuńOch życie :)
OdpowiedzUsuńTu na szczęście skończyło się wszystko dobrze :)
UsuńDzień doberek :)) Piękna historia , jak miło wrócić do kociego świata ;-)
OdpowiedzUsuńPiękna historia z happy endem :)
OdpowiedzUsuńBardzo fajna historia :)
OdpowiedzUsuńpozdrawiam