środa, 14 sierpnia 2013

Kocia sztama




 

 

 

Aż ciężko uwierzyć, że historia ta wydarzyła się naprawdę. A jednak...

 

"Pani Maria z parteru była emerytowaną bibliotekarką i wielką miłośniczką kotów. Jakoś czas temu na podwórku przylegającym do naszej kamienicy zorganizowała dla nich coś w rodzaju kociej stołówki. Początkowo nam to nie przeszkadzało, ale z czasem zaczęliśmy mieć dość kłopotliwego sąsiedztwa. Spotkaliśmy się więc żeby o tym porozmawiać.

- Niebawem podwórko będzie wyglądać jak schronisko dla zwierzaków - odezwał się pan Tadek spod dwójki.

- To prawda - przytaknęła sąsiadka z drugiego pitra.

- Wstyd kogoś zaprosić w gości.

- A jeszcze niedawno było tutaj tak miło-westchnęłam.

MIELIŚMY DOŚĆ KŁOPOTLIWEGO MIAUCZĄCEGO SĄSIEDZTWA.

Rok wcześniej podwórko przy naszej kamienicy przeszło generalny remont. Zaniedbany trawnik odświeżono, posadzono nowe drzewka, a wzdłuż obsianych kwiatkami rabatek ustawiono dwie drewniane ławeczki. I było tu naprawdę ładnie, prawie jak w parku, gdyby nie poobijane aluminiowe miski porozstawiane po kątach. Rozzuchwalone bezpańskie koty od świtu snuły się po podwórku i głośno miauczały, dopominając się o swoje. Z tego powodu nawet w największy upał musieliśmy mieć zamknięte okna. A kiedy siadałyśmy z sąsiadkami na ławce, żeby pogawędzić, zaraz zlatywały się spragnione czułości kocięta i nadstawiały do głaskania swoje zapchlone futerka.

- Trzeba wreszcie coś zrobić z tymi kotami - odezwała się młoda matka spod dwunastki.

- Przecież one nie są szczepione i pewnie roznoszą choroby.

- Może poprosić straż miejską, żeby zrobiła porządek z bezpańską czeredą? - rzucił ktoś.

Pomysł wszystkim się spodobał i wkrótce pod nasza kamienicą pojawili się strażnicy. Kociaki zostały wyłapane do pobliskiego schroniska. I tak sąsiedzki problem został rozwiązany. Kiedy po paru dniach spotkałam panią Marię, oczom nie mogłam uwierzyć. Ta zawsze uśmiechnięta i energiczna jak na swój wiek osoba wyglądała teraz jak cień człowieka. Wtedy dotarło do mnie, co tak naprawdę zrobiliśmy. Pani Maria nie miała nikogo bliskiego, a jej jedynymi przyjaciółmi były koty. Dzięki nim czuła się potrzebna. Zabierając je, bardzo ją skrzywdziliśmy. Mijały miesiące, sąsiadka nikła w oczach, a my udawaliśmy przed sobą, że nie mamy z tym nic wspólnego. Nie wiem jak naprawdę czuli się pozostali sąsiedzi, ale mnie męczyły wyrzuty sumienia.

,,Przecież mogliśmy jakoś pomóc pani Marii w zorganizowaniu opieki dla kotów, a nie od razu się ich pozbywać " -gryzłam się .Kiedy chowając się przed burzą pod jakimś daszkiem , zobaczyłam w kącie zmokniętego kociaka odruchowo przykucnęłam. Maluch trzasł się z zimna i strachu, ale pozwolił, bym wzięła go na ręce. Godzinę później zastukałam do sąsiadki. Gdy uchyliła drzwi, uśmiechnęłam się niewinnie i powiedziałam:

- Pani Mario mam problem. Znalazłam to nieszczęście na ulicy i nie wiem, co zrobić. Sąsiadka przez chwilę patrzyła na mnie smutno, potem przeniosła wzrok na kociaka. W tym momencie jej oczy rozbłysły.

- Jeśli pani się nim zaopiekuje, zapłacę za jego utrzymanie - zaproponowałam.

- Ale nie może mieszkać na podwórku! Zgadza się pani? Starsza pani kiwnęła głową i dyskretnie starła z policzka spływającą po nim łzę. Dziś wielki rudy Bosman jest moim ulubieńcem. Wprawdzie nocuje u pani Marii, ale że w domu mu się nudzi, całe dnie spędza na podwórku. Ma tam kilku kumpli, którzy wpadają na podwieczorek...

Kiedy okazało się ze na nasze podwórko powróciły koty, zawarliśmy z sąsiadami układ. Postanowiliśmy... opiekować się nimi wspólnie. Sąsiadka z drugiego piętra kupiła im piękne miski, które wcale nie szpecą terenu. Pan Tadek finansuje szczepienia, a młoda matka obróżki przeciwpchelne. Ja wzięłam na siebie transport do lecznicy, która podpisała z gminą umowę na sterylizację bezdomnych kotów. Pan Józek, który dba o podwórko, zobowiązał się za niewielką dodatkową opłatą sprzątać po naszych podopiecznych. A wszystkim kieruje pani Maria - znów szczęśliwa i pełna energii, jakby dostała w prezencie nowe życie."

Żródło: Świat Kotów

9 komentarzy:

  1. Ech jak miło ,że jednak sąsiedzi się zorganizowali...

    OdpowiedzUsuń
  2. Wszystko dobre, co dobrze sie konczy, w tym przypadku i wilk byl syty, i owca pozostala cala.
    (ale mnie na przyslowia wzielo!)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda - z przyjemnością się czyta takie historie :)

      Usuń
  3. Dzień doberek :)) Piękna historia , jak miło wrócić do kociego świata ;-)

    OdpowiedzUsuń
  4. Bardzo fajna historia :)
    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń