Osoby, które adoptują psy i koty od fundacji zajmujących się zwierzętami, skarżą się, że proces ten jest zbyt skomplikowany. - Staramy się, aby zwierzęta miały jak najlepszy los. One w większości tak dużo już wycierpiały, że chcemy dołożyć wszelkich starań, by złe rzeczy więcej się nie powtórzyły - odpowiadają przedstawiciele fundacji.
- Chciałam adoptować kota z jednej z gdańskich
fundacji - opowiada pani Maja. - Na wstępie poinformowano mnie, że będę
musiała podpisać umowę adopcyjną. Z mojego dowodu zostaną też spisane
dane. Kiedy przyjechałam zobaczyć zwierzaka, zadano mi kilkanaście
pytań. W tym m.in., czy planuję kota wypuszczać na zewnątrz, czym chcę
go karmić, czy zamierzam zabezpieczyć okna, bo zwierzak może planować
uciec itd. Na koniec poinformowano mnie, że przedstawiciele fundacji
mają prawo skontrolować, w jakich warunkach żyje kot. Poczułam się
nieswojo. To chyba przesada, by tak komplikować proces adopcji?
Podobne spostrzeżenia ma pan Jakub, który próbował adoptować kota w ubiegłym roku. - Już byłem umówiony na odbiór, kiedy pani z fundacji zadzwoniła, że jednak się rozmyśliła. Przyznała, że wolałaby oddać kota osobie pracującej, z ustabilizowaną sytuacją finansową, a ja wtedy studiowałem.
Wolimy dmuchać na zimne
Przedstawicie fundacji tłumaczą, że wolą dmuchać na zimne. - Zdarzają się różni ludzie - mówi Helena Malinowska z fundacji Kotikowo z Gdańska. - Niektórzy zupełnie nieodpowiedzialni. Przyszedł raz do mnie pan, który chciał adoptować kota. Mieszkał w bloku, na jednym z wyższych pięter. I stwierdził, że nawet jeśli kot ucieknie przez okno, to na pewno nic mu się nie stanie, bo koty mają "świetną przyczepność", poza tym zawsze spadają na cztery łapy.
- W tym roku wydaliśmy do adopcji spanielkę. Po kilku tygodniach dowiedzieliśmy się, że nowa właścicielka chce psa uśpić, bo ten jest agresywny. Zdążyliśmy jednak odebrać zwierzaka. Teraz trafił do ludzi, którzy dosłownie oszaleli na jego punkcie, z wzajemnością - mówi Barbara Kaczmarek z gdańskiej Fundacji Pies i Kot.
Pod nieobecność dziewczyny bił zwierzaka
- Ludzie są różni i czasami naprawdę trudno zgadnąć, co w nich drzemie - przyznaje wolontariuszka jednej z gdańskich fundacji, która prosi o anonimowość. - Przyszła do mnie kiedyś para, która chciała adoptować kota. Po kilku tygodniach dziewczyna zadzwoniła z prośbą, czy mogłabym przetrzymać jej na kilka dni zwierzaka, bo wyprowadziła się od chłopaka, który pod jej nieobecność bił kotka.
Barbara Kaczmarek zauważa: - Wszyscy chcą małe koty. A te mają to do siebie, że psocą. I tego ludzie nie przyjmują do świadomości. Dlatego dość często oddają kociaki po kilku dniach lub tygodniach. Zdarzają się też tacy, którzy po roku nagle uświadamiają sobie, że nie chcą kota, bo np. wyjeżdżają. I chcą go zwrócić. Jak jakąś rzecz. Tymczasem zwierzę zdążyło się już przyzwyczaić. I takich sytuacji chcemy unikać.
Podobne spostrzeżenia ma pan Jakub, który próbował adoptować kota w ubiegłym roku. - Już byłem umówiony na odbiór, kiedy pani z fundacji zadzwoniła, że jednak się rozmyśliła. Przyznała, że wolałaby oddać kota osobie pracującej, z ustabilizowaną sytuacją finansową, a ja wtedy studiowałem.
Wolimy dmuchać na zimne
Przedstawicie fundacji tłumaczą, że wolą dmuchać na zimne. - Zdarzają się różni ludzie - mówi Helena Malinowska z fundacji Kotikowo z Gdańska. - Niektórzy zupełnie nieodpowiedzialni. Przyszedł raz do mnie pan, który chciał adoptować kota. Mieszkał w bloku, na jednym z wyższych pięter. I stwierdził, że nawet jeśli kot ucieknie przez okno, to na pewno nic mu się nie stanie, bo koty mają "świetną przyczepność", poza tym zawsze spadają na cztery łapy.
- W tym roku wydaliśmy do adopcji spanielkę. Po kilku tygodniach dowiedzieliśmy się, że nowa właścicielka chce psa uśpić, bo ten jest agresywny. Zdążyliśmy jednak odebrać zwierzaka. Teraz trafił do ludzi, którzy dosłownie oszaleli na jego punkcie, z wzajemnością - mówi Barbara Kaczmarek z gdańskiej Fundacji Pies i Kot.
Pod nieobecność dziewczyny bił zwierzaka
- Ludzie są różni i czasami naprawdę trudno zgadnąć, co w nich drzemie - przyznaje wolontariuszka jednej z gdańskich fundacji, która prosi o anonimowość. - Przyszła do mnie kiedyś para, która chciała adoptować kota. Po kilku tygodniach dziewczyna zadzwoniła z prośbą, czy mogłabym przetrzymać jej na kilka dni zwierzaka, bo wyprowadziła się od chłopaka, który pod jej nieobecność bił kotka.
Barbara Kaczmarek zauważa: - Wszyscy chcą małe koty. A te mają to do siebie, że psocą. I tego ludzie nie przyjmują do świadomości. Dlatego dość często oddają kociaki po kilku dniach lub tygodniach. Zdarzają się też tacy, którzy po roku nagle uświadamiają sobie, że nie chcą kota, bo np. wyjeżdżają. I chcą go zwrócić. Jak jakąś rzecz. Tymczasem zwierzę zdążyło się już przyzwyczaić. I takich sytuacji chcemy unikać.
Nikt nie ma wczesniej na twarzy wypisane, jak bedzie traktowal adoptowane zwierze. Pozory moga czesto mylic i ten z ustabilizowana sytuacja zyciowo-finansowa moze przerodzic sie w oprawce, a bezrobotny byc dla zwierzaka optymalnym opiekunem. Zawsze istnieje ryzyko i pomylki moga sie zdarzyc. Mysle, ze ostroznosci nigdy za wiele, ale tez nie mozna przesadzac.
OdpowiedzUsuńW Warszawie na Wolskiej jest okienko gdzie można oddać zwierzeta. Najwięcej oddają ci właśnie dobrze sytuowani - psy,koty rasowe z rodowodami po prostu zatrzęsienie. Pierwszego dnia musieli zamknąć po paru godzinach bo ludzie walili drzwiami i oknami. Okropne. Ale jest też w tym coś wesołego. Od pewnego czasu na Woli jest zatrzęsienie rasowych psiaków. Wychodza z nimi starsze panie , panowie - emeryci. Moja Weronka ma niedaleko swój salonik i to zaobserwowała. A że zna dziewczynę która prowadzi okienko to jej o tym powiedziała. Okazało się że te zwierzęta są z tego okienka. Co jakiś czas zagląda do tych emerytów i wszystko jest ok. - dbają i kochają - prędzej sami nie zjedzą a zwierzeciu dadzą. Więc różnie to bywa. Tutaj ci z kasą zwierzęta oddali a ci biedni je wzieli i prawdziwie kochają.
UsuńZgadzam się z Panterą...
UsuńRozumiem, że Wolontariusze z Fundacji chcą jak najlepiej dla zwierząt ale wszystkiego przewidzieć się nie da... nawet jeśli przeprowadzi się szczegółowe śledztwo...
Ja sama nie ma stałej pracy i podróżuję i... a jednak Venus jest dla mnie najważniejsza...
proces skomplikowany,ale jakze potrzebny w obecnych czasach, tylu potworow zneca sie lub poprostu nie umie zajac zwierzakiem ...
OdpowiedzUsuńTo prawda :)
Usuńja osobiście nie mam nic przeciwko takiemu procesowi adopcyjnemu - zwierzak to nie zabawka, którą kupuje się w sklepie. To żywa istota i szczególnie gdy zwierzak przeszedł już swoje w życiu ważne jest aby oszczędzić mu kolejnych niepotrzebnych cierpień. Ale i ja muszę się przyznać, że dopiero teraz po wielu latach życia z kotami jestem w pełni świadoma zagrożeń wynikających z braku odpowiednich zabezpieczeń np. okien czy tego jak prawidłowo żywić swojego zwierzaka. Jeśli ktoś naprawdę chcę stworzyć zwierzakowi dobry dom i jest osobą na tyle odpowiedzialną to nie nie będzie miał obiekcji przed tego typu 'wywiadem' ze strony fundacji/osób, które po prostu chcą futrzakowi zapewnić jak najlepsze warunki. Tu chodzi tylko od dobro zwierzaka.
OdpowiedzUsuńJa też bym nie miała nic przeciwko sprawdzeniu czy dobrze zajmuję sie zwierzakiem. Przecież to nic takiego a jeszcze można się wygadać i poradzić :)
UsuńZgadzam się z Panterą. Pozory czasem mogą mylić...
OdpowiedzUsuńpozdrawiam!
Nie rozumiem oburzenia tych potencjalnych opiekunów. Czy odpowiedź na kilkanaście pytań jest aż ta dla nich męczące? To jakim oni będą opiekunami dla zwierząt, które wymagają więcej cierpliwości niż wypełnienie ankiety! To przez takich ludzi zwierzęta trafiają do schronisk lub wracają tam jak "bumerangi". Niektórzy z tych, którzy uważają się za miłośników zwierząt nigdy nie powinni ich posiadać. Ci państwo, którzy skarżą się na te procedury z pewnością. Wszystkie pytania są zasadne, już w trakcie takiego wstępnego "badania" można często stwierdzić czy warto wydać takiej osobie zwierzaka, czy nadaje się na opiekuna, czy posiada odpowiednie warunki. Jestem również zdecydowanie za niezapowiedzianymi kontrolami w domach tych, którzy adoptowali zwierzęta. Mało to przykładów znęcania się lub przetrzymywania w tragicznych warunkach?
OdpowiedzUsuńUważam że wszystkie te formalności są niezbędne żeby mieć pewność że zwierzę pójdzie do dobrego domu.
UsuńTrudność żadna - Ja bym nie miała nic przeciwko :)
OdpowiedzUsuńCo z tego, że czasem pozory mogą zmylić i ktoś, kto nie chce odpowiedzieć na te pytania czy podpisać umowy, w istocie mógłby być dobrym opiekunem, skoro nie zmienia to faktu, że taki proces adopcyjny zmniejsza ryzyko, że zwierzę trafi w niewłaściwe miejsce - i to jest istotą.
OdpowiedzUsuńOjej, nawet nie wiedziałam, że tak to wygląda. Ostatnio znalazłam małego kotka i dzieki temu poznałam Panią, która ma "przechodni dom" dla zwierząt, ale ona za to najpierw musi poznać człowieka, a potem oddaje zwierzaki
OdpowiedzUsuńo rany jaki skomplikowany proces :) ja moje zwierzaki zdobywam przygarniając przybłędy :))
OdpowiedzUsuń