czwartek, 25 września 2014

Spowiedz






Czy myślicie, że czarny kot może rzucić klątwę na człowieka? Kot, któremu zrobiło się kiedyś krzywdę? Straszną krzywdę? Myślę, że tak, bo sama jestem tego żywym przykładem. I nie chodzi mi o to, że był to akurat czarny kot. Nawet jakby był innego koloru to zasłużyłam na to i do chwili obecnej ponoszę konsekwencję tego, co zrobiłam. Ponoszę ja i wszyscy, których kocham, chociaż oni nie powinni, bo to nie oni skrzywdzili tylko ja. Pomyślicie, że zwariowałam?



Możliwe, ale wszystkie nieszczęścia i niepowodzenia zaczęły mi się przytrafiać odkąd skrzywdziłam tą śliczną i bardzo ufną, czarną kotkę o imieniu Iskierka. Tak nazwała ją moja mała wtedy córeczka Ola. Kiedy ją pierwszy raz zobaczyła powiedziała: „mamusiu ona ma takie śliczne oczka jak iskierki …..”



Pierwszy raz spotkaliśmy Iskierkę latem, kiedy wróciliśmy cała rodziną z wczasów nad morzem. Wprowadziła się do nas na balkon, na którym stał duży wyściełany fotel. Kotka spała na nim w dzień i w nocy i nie miała zamiaru go opuszczać, tym bardziej, że pod naszą nieobecność dokarmiała ją moja mama, której kot na balkonie zupełnie nie przeszkadzał. W domu mieliśmy jeszcze psa Filipka, któremu także nie przeszkadzała kotka. Mało tego, wydawało mi się, a raczej jestem o tym przekonana, że świetnie porozumiewali się w tylko dla siebie zrozumiałym języku. I tak kotka zadomowiła się na balkonie, który z powodu upalnej pory roku był ciągle otwarty, co spowodowało, że kicia zaczęła wchodzić do domu, gdzie miała swoją miskę, albo jadła z jednej miski z psem.



Pewnego dnia, gdy byliśmy wszyscy w domu, nagle moja córka zaczęła głośno krzyczeć i płakać, że z Iskierką coś się dzieje i ona chyba umiera. Pobiegliśmy wszyscy na balkon i okazało się, że …..Kicia rodzi. Nigdy wcześniej nie widziałam kociego porodu, ale nasza kotka strasznie krzyczała. Nie bardzo wiedzieliśmy jak jej pomóc i baliśmy się do niej podejść, bo nie wiedzieliśmy jak zareaguje. Mój mąż zerwał się na równe nogi i pobiegł do sklepu po duży karton, żeby umieścić w nim kotkę z małymi kociętami. Musieliśmy zabrać tę kocią rodzinkę z balkonu do domu, bo małe kotki mogły zagryźć kocury, których było dużo na naszym osiedlu. Nawet nie wiedziałam, że dorosły kocur może być takim niebezpieczeństwem dla tych maleństw, ale uświadomił mnie mój mąż, którego tata a mój teść miał na działce taką małą gromadkę kotów. I tak w naszym domu już na dobre zagościła Iskierka z dwoma małymi kotkami, jak się później okazało chłopczykiem i dziewczynką. Iskierka była bardzo troskliwą mamą, cały czas siedziała w wyścielonym kocykiem pudełku i opiekowała się małymi kociętami. Nie mieliśmy w domu dla niej kuwety, bo …… mieliśmy psa, o którym pisałam wcześniej, Filipka – przepięknego, mądrego kundelka, który świetnie dogadywał się z Iskierką w „kocio – psim „ języku. Wyglądało to mniej więcej tak:, gdy kotka chciała wyjść „za potrzebą”, albo po prostu rozprostować kości od ciągłego siedzenia z małymi, wydawała z siebie dziwne jęki, wtedy do pokoju wchodził Filip, który odpowiadając jej także wydobywał z siebie dziwne jęki. Kotka wychodziła z pudełka i wyskakiwała przez balkon (mieszkamy na parterze) a Filip stał pochylony nad pudełkiem i lizał małe kotki. Zdarzało się, że Iskierka nie wracała nawet przez 2 godziny, a on stał cały czas pochylony nad pudełkiem i nie wyciągał z niego swojego pyska. Śmialiśmy się wtedy i wołaliśmy do niego „niania chodź napijesz się wody”, ale on w ogóle nie reagował na nasze głosy, dopiero, gdy na balkon wskakiwała Iskierka wyciągał łebek z pudełka, jęknął coś do kotki, kotka do niego i wychodził z pokoju. I tak było za każdym razem, kotka nigdy nie zostawiała kociąt, gdy nie było przy nich Filipka. Małe kotki rosły jak na drożdżach, mięliśmy z nimi dużo dobrej zabawy, zwłaszcza, ze w domu były dwa kanarki. Iskierka nigdy nie zwracała na nich uwagi, natomiast u małych kociąt od razu odezwał się instynkt „polowanie na ptaszki”. Pamiętam jak dwie klatki stały na parapecie okna a koty siedziały na oparciu kanapy i obserwowały kanarki, które skakały ze szczebelka na szczebelek, ich główki chodziły, tak jak wahadło w zegarze, natomiast ich ogony „chodziły” w przeciwnym kierunku. Mamy to uwieńczone przez kamerę, bo w pewnym momencie jeden z kotów stracił równowagę i spadł na podłogę a za nim poleciał drugi. Kotki były już na tyle duże, że zaczęliśmy szukać dla nich domów. Tym bardziej, że Iskierka zaczęła znikać z domu na całe dnie, czasami nie wracała też na noc, a my nie mięliśmy warunków na trzymanie w domu takiego ZOO. Mieszkaliśmy w bloku w 2-pokojowym mieszkaniu, z moją mamą, mężem, córką, psem, dwoma kanarkami, rybkami w akwarium oraz trzema kotami.

Jednego kotka (dziewczynkę) zabrał znajomy mojej dobrej koleżanki, który mieszka na wsi. Zresztą jak przyjechał po kotkę to było widać, że lubi zwierzęta. Także byliśmy spokojni, ze poszedł w dobre ręce.

Drugiego kotka (chłopczyka), chyba ktoś …. Ukradł nam z balkonu. Tez nie mogliśmy w to uwierzyć. Myśleliśmy, że może nie bał się i zeskoczył z balkonu. Obszukaliśmy prawie całe osiedle, ale po kocie nie było ani śladu.

Zniknęła też Iskierka, nie pokazywała się przez kilka miesięcy i myśleliśmy, ze może coś jej się stało. Wróciła nagle na wiosnę, zaczęła miauczeć rano na balkonie. Razem z mężem postanowiliśmy, że skoro wróciła to trzeba ją wysterylizować, aby nie przynosiła nam już niespodzianek w postaci kociąt. Owszem były słodkie i kochane, ale my nie mięliśmy warunków na takie niespodzianki. Oboje pracowaliśmy, córka chodziła do przedszkola, dobrze, że w domu była moja mama, która miała na oku to nasze ZOO, ale ona też narzekała, że namnożyło się tej „menażerii” i tak dalej nie może być. Skontaktowałam się z weterynarzem, pożyczyłam od znajomej specjalny koszyk do przewozu kota. Gdy Iskierka przyszła, jak co rano na balkon zamknęłyśmy ją w domu i popołudniu zawiozłyśmy do weterynarza. Po 5 godzinach, gdy przyjechałyśmy ją odebrać okazało się, że lekarz nie wykonał zabiegu, ponieważ nie dało się kotki uśpić. Próbował 3 razy, ale większej dawki leku nie mógł jej zaaplikować, ponieważ nie chciał zaszkodzić zwierzęciu. Kicia siedziała w koszyku otumaniona, jakby mówiła „zabierzcie mnie do domu”. Zabrałyśmy ją, gdzie odespała narkozę i zniknęła.

Znowu nie było jej jakiś czas, nie przychodziła rano na balkon. Pamiętam, że moja mama gdzieś wyjechała, mąż był w pracy, córka w przedszkolu a ja wracałam z pracy do domu, gdy przed blokiem zaczepiła mnie sąsiadka, śmiała się, że rodzina mi się powiększyła, bo na balkonie okociła się kotka. Pobiegłam szybko do domu i zobaczyłam na balkonie na fotelu Iskierkę i 5 kociąt. Nie wiem, co we mnie wtedy wstąpiło. Strasznie się wściekłam na Iskierkę za takie „prezenty”, na siebie, na weterynarza i na cały świat. Stałam na tym balkonie i nie wiedziałam, co mam dalej robić. W naszym bloku akurat trwał remont, poszłam, więc do robotników i zapytałam czy mogliby pozbyć się kociąt. Dałam im za to jakieś pieniądze i jeden z nich zabrał koty. Pamiętam, gdy ten mężczyzna zabierał kocięta, Iskierka patrzyła na mnie ufnie, nie protestowała, po prostu mi ufała, że nie dopuszczała do siebie myśli, że mogłabym skrzywdzić ją albo jej dzieci, a ja to wykorzystałam w wstrętny i perfidny sposób, nie zastanawiając się, jaki sprawiam jej ból. Działałam jak w amoku.

Zapakowałam Iskierkę do koszyka i wyniosłam ją na inne osiedle i zostawiłam ją wśród obcych bloków. Pamiętam jak patrzyła na mnie tymi swoimi pięknymi brązowymi oczkami, w których na pewno był strach i niedowierzanie, a którego ja nie chciałam dostrzec. Nie widziałam nic, chciałam się jej tylko pozbyć. Zostawiłam ją tam i wróciłam do domu. Chciałam jak najszybciej o wszystkim zapomnieć. W tamtym czasie wydawało mi się, że właśnie tak powinnam postąpić. Nie szukam usprawiedliwienia dla siebie, wiem, ze postąpiłam podle, zresztą trudno to nawet nazwać słowami. Ja, osoba, która kocha zwierzęta skrzywdziłam niczemu niewinnego kotka, kocięta, zabiłam, nie własnymi rękami, ale tak jakby moimi.

Od tego czasu, jeszcze tego samego lata moje z życie zaczęło się powoli kruszyć i trwa to do dzisiaj a minęło już 10 lat. Najpierw rozstaliśmy się z mężem i zaczęły się kłopoty finansowe, później zachorowała moja córka i długo nie mogliśmy dojść do tego, co jest przyczyną. Co prawda jest już lepiej, bo trafiłyśmy do szpitala pod opiekę wspaniałych lekarzy, ale leczenie i droga do zdrowia mojego dziecka dalej trwa. Niedawno straciłam pracę przez swoją głupotę, może naiwność a może przez nadzieję, że może w końcu los się odwróci i zła passa minie. Wzięłam w pracy urlop bezpłatny i wyjechałam do pracy za granicę. Pracowałam ciężko a zarabiałam mało. Agencja, pod, którą pracowałam oszukała swoich pracowników i w efekcie urlop mi się skończył a ja nie miałam, za co wrócić do Polski. Mam kredyt hipoteczny, którego nie spłacam, bo nie mam, z czego i za każdym razem, gdy słyszę dzwoniący domofon lub pukanie do drzwi, serce podchodzi mi do gardła na myśl, ze przyszedł komornik i to będzie mój ostateczny koniec.

Kilka miesięcy temu zadałam sobie pytanie, dlaczego mnie to wszystko spotyka? Dlaczego wszystko, czego się nie dotknę od razu skazane jest na niepowodzenie, pomimo, że się staram. Co ja, komu w życiu złego zrobiłam, że nic mi się w życiu nie układa? Nie mogłam znaleźć żadnej, sensownej odpowiedzi, nic mi nie przychodziło do głowy, aż któreś nocy przyśnił mi się czarny kot. Od razu odżyły wspomnienia, bo kot we śnie miał oczy Iskierki: piękne, ciepłe, brązowe i …. ufne. Przez te wszystkie lata wyparłam ze swojego świata wspomnienia o Iskierce, a raczej o tym, co jej zrobiłam. Nigdy do nich nie wracałam, nikomu o nich nie opowiadałam. Teraz wiem, że płacę za to wszystko, co zrobiłam tej biednej kotce i jej dzieciom. Gdyby to mi ktoś zabrał moje dziecko i zamordował, umarłabym z rozpaczy i sama przeklęła tego kogoś. A ja zabrałam jej pięcioro dzieci i wyrzuciłam ich jak niepotrzebną rzecz. Nigdy sobie tego nie wybaczę i nigdy tego nie zapomnę, te wspomnienia powracają teraz ze zdwojoną siłą. Nie dam rady opisać moich wyrzutów sumienia, bo tego nie da się opisać. Gdybym mogła cofnąć czas, … ale nie mogę.

Minęło tyle lat i na pewno Iskierki nie ma już wśród żywych, ale jej uraz i nienawiść do mnie pozostał w niej do końca jej życia. Przeklęła mnie tak mocno, ze będzie to trwało także do końca moich dni. Teraz z perspektywy czasu myślę, że już wtedy broniła się przede mną, gdy nie chciała zasnąć u weterynarza. Broniła swoich maleństw a mimo to przegrała walkę. Za to teraz ja codziennie przegrywam swoje życie, tracąc rodzinę, znajomych, zdrowie, a niedługo stracę mieszkanie i całe swoje życie. Myślę, że cała swoją wdzięczność okazała mojemu Filipkowi, którego też już nie ma wśród nas. Filuś jeszcze za czasów, gdy mieszkała z nami Iskierka był bardzo chory, miał kłopoty z krążeniem krwi, brał leki na serce takie jak dla ludzi. Miewał ataki duszności i za każdym razem, gdy lądowaliśmy u weterynarza, wydawało się, że to już koniec, że wpadł we wstrząs i tym razem się z tego nie podniesie. Jednak duszność powoli ustępowała i wracaliśmy do domu aż do następnej wizyty u weterynarza. Myślę, ze gdzieś tam czuwała nad nim Iskierka, by móc dożyć jak na tak schorowanego psa, sędziwego wieku 17 lat.

Dzisiaj mam innego pieska, suczkę, która też już nie jest młoda. Wzięłam ją od koleżanki, która wyprowadziła się do Wielkiej Brytanii. Nie mogła jej ze sobą wziąć, ale też nie chciała oddać jej do schroniska wiec postanowiła, że ja uśpi. Uratowałam jej życie zabierając ją do domu. Jeszcze przez jakiś czas była wiernym towarzyszem Filipka jak był już na tyle chory, że miał kłopoty z chodzeniem. Razem wychodzili na spacery i Tekila (sunia) odpędzała od niego wszystkie psy, które próbowały go atakować. Nic nie odkupi mojej winy za to, co zrobiłam Iskierce. Wyrzuty sumienia będą gryzły mnie do końca życia. Nigdy nikomu o tym nie opowiadałam i miałam nadzieje, że po przelaniu mojej spowiedzi na papier i podzieleniu się nią z innymi będzie mi lżej, ale nie jest, jest dalej ciężko, jest mi wstyd i boli mnie chyba cała dusza.

Iskierko, Nadziejo, bo tym właśnie dla mnie cały czas jesteś, proszę wybacz mi. Wiem, że zapomnieć się nie da, ale proszę Cię, wybacz mi…

Iwona

Isia68







Ten tekst przeczytałam na stronie Koty.pl . Trochę się wzruszyłam , ale bardziej zdenerwowałam bo wystarczyło na początku już kotkę wysterylizować jak jeden lekarz nie był w stanie tego zrobić to pojechać do innego albo postawić kuwetę w łazience i nie wypuszczać z domu. Nie byłoby wtedy takich niespodzianek. Dziwna osoba - dorosła a taka głupia i bez serca.







15 komentarzy:

  1. Nie wierzę w klątwę czarnego kota... Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tez nie wierzę - najlepiej zwalić na kota :)
      Pozdrawiam i dziekuję za wizytę :)

      Usuń
  2. Jak latwo obarczyc wina za wlasne niepowodzenia niewinnego kota!
    Goopi babsztyl! Tylko Iskierki szkoda...

    OdpowiedzUsuń
  3. Czytając, myślałam, że to Twoja historia....i jakoś mi nie pasowało..... Nie wierzę w jakiekolwiek klątwy, niemniej czasami mam wrażenie, że co damy innym, w jakimś stopniu, innej postaci wraca do nas....

    OdpowiedzUsuń
  4. A ja wierzę, że zła energia zawsze do nas wróci. Coś w tym jest.

    OdpowiedzUsuń
  5. Też myślałam,że to Twoja historia.Ja nie będę oceniać tej kobiety.Bardzo mi jej żal,że musi żyć z taką traumą,która w jakiś sposób jest zapłatą za to co zrobiła z Kotką i to chyba jej wystarczy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właściwie bardziej od niej żal mi kotki - miała durną panią.

      Usuń
    2. Mi też bardzo żal Kotki ale nie chciałabym być na miejscu tej kobiety.Żyć z taką świadomością,że tak skrzywdziło się Kotkę.....

      Usuń
  6. Nie wierzę w klątwy ale wierzę w to, że kobitę gryzie sumienie. Jeśli uważa, że to klątwa, niech jejb= będzie. zawsze to jakieś usprawiedliwienie tego co kiedyś zrobiła.

    OdpowiedzUsuń
  7. Szkoda kota, szkoda kobiety, może to taka karma była :-(

    OdpowiedzUsuń
  8. w klątwę nie wierze ale wierze w karme ;)

    OdpowiedzUsuń
  9. Miałam strasznie mieszane uczucia, gdy to czytałam, straszne. Zło powraca, najczęściej ze zdwojoną siłą... Szkoda tylko tego biednego kota, kiedyś z takiej sytuacji uratowałam psa, ciężko, oj ciężko...

    OdpowiedzUsuń