wtorek, 17 kwietnia 2012

Wiara mojej Babci

Moja Babcia zawarła pakt: niech spotka ją choroba, byleby dziadkowi odpuszczono grzechy i zaznał niebiańskiej dobroci.
Moja Babcia Zosia była chrześcijanką do szpiku kości. Dobroci nie brakło jej nawet dla męża, pijącego, awanturującego się, zapuszczonego. Dzisiaj już wiem, że to się nazywa alkoholizm. Wtedy, w dobie, kiedy wszyscy pili, mówiono - pijaństwo. Mało znałam swojego dziadka. Izolował się od rodziny. Pod koniec życia wyglądem przypominał współczesnych meneli. Brudny, zaniedbany. Jedynie nie wiem, jak pachniał, bo na jego widok na ulicy przechodziłam na drugą stronę, udając, że go nie znam. A przecież miałam wtedy najwyżej dziesięć lat! Zmarł zresztą na ulicy. Padł i nie podniósł się. Potem mówiono, że to pewnie zawał lub zapaść. Tak naprawdę od jakiegoś czasu miał raka płuc i się nie leczył. To była niedziela i Babcia w swej dobroci odradziła mu pójście do kościoła, aby się wyspowiadać, bo był słaby. Co robił tego dnia na ulicy? Nie wiem. Wiem, że Babcia nie darowała sobie nigdy, iż odwiodła go od spowiedzi, a zatem i komunii, i tym samym odebrała mu prawo wstąpienia do nieba. Nieważne, że całym swoim życiem nie zasłużył na niebo. Ona wierzyła. Więc zawarła pakt. Niech ją spotka choroba, bodaj najstraszniejsza, byleby mu odpuszczono grzechy i mógł zaznać niebiańskiej dobroci. W szpitalu mówiono o niej, że nie było tak cierpliwej pacjentki. Nigdy się nie skarżyła, nigdy nie prosiła o środki przeciwbólowe. A przecież bóle przy raku kości to ponoć najstraszniejsze bóle. Moja Babcia była chrześcijanką do szpiku kości.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz