O kotach może mi wyjść cała epopeja, więc powinno się mnie chyba nieco przyhamować.
Jak psy, tak i koty towarzyszyły mi od wczesnego
dzieciństwa. Ogólnie biorąc, kotów było więcej niż psów, liczba psów
bowiem ograniczała się do dwóch naraz (poza okresem, kiedy miałam ich na
głowie pięć równocześnie), z kotami zaś bywało rozmaicie, głównie
dlatego, że część życia spędzałam na wsi. Nie jestem już w stanie
rozdzielić tych okresów, tu dzieciństwo, tam młodość, gdzie indziej
reszta, podobnie miejsc, wieś, miasto, własny dom, cudze domy… Koty plątały się wszędzie.
Niby podobne, ale każdy inny. Charakter,
indywidualność, zachowanie, nie dostrzega się tego, o ile nie ma się z
tymi kotami jakiejś wspólnoty.
Koty są egoistyczne i w nosie mają ludzkie uczucia.
Pies cierpi w oddaleniu od pana, kot cierpi w oddaleniu od wygód ręką
pana dostarczanych. Jeśli jednak inna ręka sprawę załatwi, nie będzie
się czepiał. Nie ma tak, żeby kot przez tydzień nic nie jadł w
oczekiwaniu na powrót ukochanej istoty.
Wyjątki bywają, oczywiście. Jeśli jeden kot
całkowicie domowy ma swojego człowieka przez całe lata, aprobuje go,
kocha, czuje jego opiekę, nieobecność własności przeżywa głęboko,
szczególnie jeśli własność wcześniej nie powiadomiła kota o swoich
zamiarach, znikła na zbyt długo bez uprzedzenia. Ale nie jest to psia
rozpacz, tylko ciężka kocia uraza, pies obrażony nie bywa, kot
wielokrotnie. Dlatego zapewne wielu ludzi twierdzi, że nie lubi kotów,
oczywiście, on, człowiek, egoista zakamieniały, pan stworzenia, pożal
się Boże, jakim prawem zwykłe zwierzę ośmiela się nie uznawać jego
boskości!
A tymczasem to kot był czczony jako święte zwierzę, a nie człowiek. Tak prześlicznie zbliżony do małpy…
W gruncie rzeczy koty są nietresowalne. Chyba że w
spełnieniu jakichś wymagań widzą własny interes. Jeśli w określonym
miejscu o określonej godzinie pojawiają się ryby, z łatwością można koty
nakłonić do oczekiwania poczęstunku we właściwym miejscu, czasie i
nawet pozycji.
Osobiście znarowiłam około dwudziestu kotów, rzecz
jasna w cudzym domu, ale tak samo znarowiłabym we własnym. Opisałam
wydarzenie w którejś tam Autobiografii, ale nikt tych autobiografii nie
musi czytać, powtórzę zatem w skrócie. Na Mierzei, w rybackiej
posiadłości, koty na teren ogrodu nie były wpuszczane, pan domu bowiem
twierdził, że jak by tu elegancko… no, już niech będzie, sikają na
sieci. Po pierwsze, wcale nie sikały, a po drugie sieci nie rozciągano
przez cały rok bez przerwy, tylko od czasu do czasu. Przepłoszone koty
jednakże nie ośmielały się przekroczyć progu furtki nawet w okresach
ciężkiego głodu, kiedy nie było ryb i żywiły się resztkami chleba,
kartofli i możliwe, że kapusty. A kot jest zwierzęciem mięsożernym.
Jako jednostka nie bardzo praworządna natychmiast
zaczęłam je dokarmiać kiełbasą i puszkami, które specjalnie dla mnie
sprowadzał miejscowy sklep. Najpierw za furtką, gdzie było bardzo
niewygodnie, mokro, śnieżnie i błotniście, potem rewolucyjnie, po
wewnętrznej stronie furtki na utwardzonym chodniczku. Trzeba było
widzieć, jak w dziko głodnych, przestraszonych, nieufnych kotach szalały
sprzeczne uczucia, specjalnie stałam na uboczu i pilnowałam, żeby im
nikt nie przeszkadzał. Zaczęły się ośmielać, wyraźnie nie wierząc w
swoje szczęście. Przesunęłam się z pożywieniem dalej, uczciwie mówiąc,
dla własnej wygody.
Rezultat był taki, że koty spokojnie rozpanoszyły
się po całej posiadłości, nie czyniąc żadnych szkód, leciały na głos,
przez rok pamiętały karmiącą rękę do głosu przynależną, w końcu miałam
je wszystkie pod nogami, łaszące się i spragnione pogłaskania. Na
początku nie ruszały pożywienia, dopóki się nie odsunęłam na bezpieczną
odległość, później zawartość puszek i torebek lądowała im głowach i
grzbietach, bo kłębiąca się masa futra nie zostawiała ani kawałka
wolnego miejsca dookoła blaszanych i fajansowych talerzy. Dzikie koty
mają zdrowy instynkt.
I jakoś tam nie dostrzegano, że w całej
miejscowości, gdzie do każdego domu należały rozmaite koty, nie było
myszy i nikt na oczy nie widział ani jednego kretowiska, o nornicach nie
wspominając.
Najśmieszniejsze jednakże było to, że ów okrutny
pan domu, groźnie przepędzający koty ze swojego terenu, niekiedy
wychodził i mówił "kici, kici". I wszystkie koty natychmiast leciały do
niego jak do ukochanej istoty, bez względu na odpadki z ryb, które
trzymał w rękach. Bez ryb też leciały, a pan domu tyleż im krzywdy był
zdolny zrobić, co i ja.
Właściwości kotów są rozmaite i niekiedy niepojęte.
Do dziś nie zdołałam się dowiedzieć, dlaczego młody, domowy kot
imieniem Kajtuś, z czasów mojego dzieciństwa, tak śmiertelnie bał się
piórka. Po raz pierwszy okazał trwogę, kiedy ujrzał mnie znienacka w
pióropuszu indiańskim z indyczych piór, co jeszcze można by zrozumieć,
ale, zaintrygowana zjawiskiem, jęłam czynić próby i doszłam do
malutkiego kurzego piórka, wyciągniętego z poduszki. Kot uporczywie
szalał ze strachu. Poza tym był normalny, skąd mu się zatem brał ten
lęk, nie potrafię odgadnąć. Na wszelki wypadek komunikuję, że żadne
piórko niczym nie śmierdziało.
Kot potrzebuje poczucia bezpieczeństwa. Jest
drapieżnikiem, owszem, ale w ograniczonym zakresie. Jest mały, miękki,
łatwo zrobić mu coś złego, ma zęby i pazury, ale cóż to jest w
porównaniu z tygrysimi! Potężne, silne zwierzę w razie niebezpieczeństwa
atakuje bez namysłu, małe i słabe nastawione jest na ucieczkę. W obawie
zagrożenia kot w pierwszej chwili ucieka, dopiero z bezpiecznej
odległości sprawdza, co go przestraszyło. I wraca albo przezornie
przeczekuje.
Poza wszystkim koty są klaustrofobiczne, nie znoszą
zamknięcia. Moje obecne, które stopniowo same przyszły, z początku
dzikie, oswoiły się i bywało, że po pięć kotów spało na moim tapczanie i
na oparciach kanap. O ile, oczywiście, drzwi były uchylone, z chwilą
zamknięcia całe towarzystwo budziło się prawie natychmiast i już miałam
koncert miauczenia pod niedostępnym wyjściem. Skoro zamknięte, czym
prędzej należy wyjść!
A z wychodzeniem krzyż pański. Otwierałam, któryś
kot wybiegał, pozostałe biegły również, tylko w przeciwną stronę.
Zamykałam, już w nerwach siedziały przy szybie, otwierałam, pchały się
do wnętrza. Zastanawiałam się, czy nie zatrudnić portiera, otwierałam
wreszcie szerzej i szłam sobie precz. Koty uprzednio zamknięte radośnie
wybiegały, ale na ich miejsce właziły nowe, po czym następowała kolejna
wymiana. Nie byłoby problemu w okresie wiosenno-letnio-jesiennym, gdyby
nie komary, drzwi pozostawały otwarte, ale tkwiła w nich siatka
antykomarowa, no i cześć. Kocia klaustrofobia ostro biła pokłony.
Bardzo wyraźnie widać po tych kotach, ile złego
robili im ludzie. Ostrożność i nieufność zakorzeniła się w nich co
najmniej przez dwa pokolenia, nawet w tych, urodzonych na moim tarasie
przez dziką kotkę, pozostały geny po mamusi, wiedzą, że tu mają wikt i
opierunek, domki, kołderki, kocyki, wszystko świetnie, ale od ludzi
lepiej się trzymać z daleka. Szczególnie że niekiedy pojawia się pan
weterynarz…
Kot uwielbia miejsca radioaktywne i doskonale się w
nich czuje. Jeśli wpuści się do pustego domu psa i kota, pies
bezbłędnie wybierze sobie miejsce najzdrowsze, kot właśnie najbardziej
radioaktywne i podobno część tej radioaktywności wchłania w siebie z
wielką korzyścią dla człowieka. Tak słyszałam, a co do oglądania
niewidzialnego zjawiska, proszę ode mnie zbyt wiele nie wymagać. Ale
wielokrotnie bywałam świadkiem upodobania kotów do materiałów
szkodliwych, jakieś eternity, sztuczne włókna, żyły wodne i tym podobne,
człowiek się tego bał, a kot spał w błogim upojeniu.
Ponadto kot wykrywa w człowieku chorobę, sam z
siebie, przez nikogo nie zachęcany. Odnajduje miejsce bolesne i kładzie
się na nim, przytula się dokładnie tam, gdzie człowiek cierpi, co wydaje
się szczególnie użyteczne przy dolegliwościach reumatycznych.
Gwarantuję, sprawdziłam osobiście. To znaczy nie ja, kot.
A człowiek jest kotu potrzebny do głaskania.
Głaskanie przywraca mu energię, elektryzuje go, coś tam robi z równowagą
ładunków elektrycznych i też proszę ode mnie nie żądać szczegółów
technicznych, bo koty znam, a prądu elektrycznego bardzo się boję i
takich znajomości zawierać nie będę.
I nieprawda, że koty paskudzą wszędzie, nie mylić z
ptakami! Kot jest stworzeniem czystym, mam akurat idealnie białego,
który po wizytach w kominku do swojej białości błyskawicznie wraca. Jak
one to robią, nie mam pojęcia, ale z pewnością pod tym względem jest z
nimi mniej kłopotu niż z dziećmi. I ten właśnie biały, przygarnięty jako
malutkie, zagłodzone i zapłakane kociątko, bez żadnej tresury i
wskazówek sam z siebie zaczął korzystać z kuwety. A ogólnie biorąc, o
ile przewód pokarmowy mają w porządku, nie paskudzą nigdzie poza
wybranymi miejscami na toaletę i złego słowa nie powiem, aczkolwiek u
mnie wybrane miejsce wypadło im akurat wśród cebulek tulipanów. No,
trudno. Grunt, że w oddaleniu od jadalni i sypialni. Kocich, nie moich.
Kretów i myszy nie posiadam, żeby w złą godzinę nie
wymówić. Od czasu do czasu tylko dostaję prezenty w postaci zwłok,
przyniesionych z sąsiedniego ugoru, z czego wynika, że gdzie indziej są,
a u mnie nie ma. U moich sąsiadów też są, ale oni mają tylko nadziemsko
grzeczne i przepiękne psy, które już dawno przestały szczekać na koty.
Z czego dalej wynika, że wszelkie zło i głupie
kontrowersje w świecie zwierząt powoduje człowiek, najwstrętniejszy ssak
na kuli ziemskiej. Nic na to nie poradzę.
Piekne i wzruszajace!
OdpowiedzUsuńPięknie napisała - bardzo kochała koty a drugą jej miłością były bursztyny :)
Usuńi za to właśnie uwielbiam koty :-)
OdpowiedzUsuńNo właśnie . Nic dodać nic ująć :)
UsuńŚwietny tekst! Zgadzam się z nim w 100 procentach i jeszcze bardziej żałuję odejścia tak wspaniałej osoby...
OdpowiedzUsuńTeż bardzo żałuję - uwielbiałam jej książki - niedawno wyszła jej ostatnia książka- jeszcze jej nie przeczytałam - koniecznie muszę kupić :)
UsuńŚwietnie napisane.
OdpowiedzUsuńSama prawda o kotach i miłości do nich :)
UsuńŚwietny tekst. Bardzo przyjemnie się czytało. Jest lekki i przystępny. A co do kotów to pisarka napisała całą prawdę :)
OdpowiedzUsuńTak - wszystko się zgadza. Była dobrą obserwatorką :)
OdpowiedzUsuńŚwietne :-)))
OdpowiedzUsuńnawet nie wiedziałam , że Pani Chmielewska żyła w takiej przyjaźni z kotami :-)
Uwielbiam jej książki...
Nareszcie wiem po co mi kot! Do głaskania!;)
OdpowiedzUsuńPeeS> Chielewska to był KTOŚ!
Spostrzegawcza mistrzyni słowa.
OdpowiedzUsuńRewelacyjne rozważania i kocie opowieści.
Będzie nam brak Pani Joanny Chmielewskiej.